wtorek, 23 października 2012

Rozdział VI: Kłótnia


- Lilka, wstawaj! – ze snu wyrwał mnie brutalnie głos Dorcas. – Spóźnimy się na Eliksiry! – krzyknęła.
Jak na komendę zerwałam się z łóżka, pochwyciłam najbliższą szatę i zniknęłam w łazience. Po upływie zaledwie pięciu minut byłam już gotowa.
- Zdążymy jeszcze na śniadanie? – zapytałam.
- Raczej nie Lily – powiedziała Dorcas i wyszła z dormitorium.
Kochana Dorcas. Zawsze na mnie poczeka i mi pomoże. Jak dobrze pójdzie, to uniknę kolejnego szlabanu. Zarzuciłam torbę na ramię i pobiegłam na lekcję. Dotarłam tam akurat w momencie, gdy do sali wchodziła ostatnia osoba. Przytrzymałam drzwi i wślizgnęłam się do pomieszczenia. Zajęłam miejsce obok Sophie i wyciągnęłam wszystkie potrzebne przedmioty.
- Witajcie kochani – powiedział profesor Slughorn. – Dzisiaj będziemy przygotowywać Eliksir Euforii. Czy ktoś może mi powiedzieć co on powoduje?
Moja ręka automatycznie wystrzeliła w górę.
- Panna Evans?
- Eliksir Euforii powoduje przypływ euforii. Może uzależniać. Oprócz tego powoduje nadmierny chichot i chęć łapania ludzi za nosy.
- Doskonale! Dziesięć punktów dla Gryffindoru – powiedział wyraźnie zadowolony nauczyciel. – Na uwarzenie tego eliksiru macie całą godzinę. Instrukcje znajdują się na tablicy. Zaczynajcie!
Spojrzałam na potrzebne składniki. Mięta, pancerzyki chitynowe, sok z cytryny i figi abisyńskie. Łatwe. Wyciągnęłam wszystko i zabrałam się do sporządzania eliksiru. Po upływie około czterdziestu pięciu minut podniosłam rękę na znak, że skończyłam. Nie byłam jedyną osobą. Severus Snape uśmiechał się triumfalnie znad swojego kociołka. Slughorn skomentował to tylko zdaniem: „Znakomicie panie Snape” i podszedł do mnie.
- Idealnie! – wykrzyknął. – Gryffindor otrzymuje piętnaście punktów.
Do końca lekcji po cichu pomagałam Dorcas, która z eliksirów mocna nie była. Gdy zabrzmiał dzwonek wszyscy nie wyłączając mnie wyszli na korytarz, aby przygotować się emocjonalnie na drugą godzinę eliksirów. Właśnie rozmawiałam z koleżankami gdy podbiegł do mnie Potter. Czego on może chcieć?
- Evans! W sobotę punkt dziesiąta Hogsmeade! – wydarł się na cały korytarz.
Zrobiłam się cała czerwona ze złości i wstydu. Dziewczyny chichotały cicho. Czyżby napiły się eliksiru euforii? Dopiero teraz uświadomiłam sobie, że nie mówiłam im nic o wczorajszym szlabanie. O jaka ja jestem głupia. Teraz pewnie myślą, że wreszcie zmiękłam. Muszę to jakoś odkręcić.
- Spadaj Potter! Nigdzie z tobą nie idę! – krzyknęłam wściekła.
- Liczy się pierwsze słowo Evans – powiedział tylko i odszedł.
- Lily, co to miało być? – spytała Elizabeth nadal się śmiejąc.
- A co cię to obchodzi? – warknęłam i odeszłam jak najdalej.
Nie będą się ze mnie śmiać, nie pozwolę na to. Zdziwione dziewczyny stały tak przez kilka minut, aż wreszcie Sophie jako pierwsza ogarnęła się i podeszła do mnie.
- Lily… - zaczęła ostrożnie. – Co się stało? Coś nie tak? Mi możesz powiedzieć.
- Wszystko w porządku – powiedziałam. – Chociaż nie! Nic nie jest w porządku.
Spojrzałam na nią. Stała i wpatrywała się we mnie. Niczego nie wymuszała, po prostu czekała, aż sama zacznę mówić. Rozumiała mnie. Jak mogłam wcześniej nie dostrzegać jak wspaniałą jest dziewczyną? Uśmiechnęłam się blado.
- Sophie, zbyt długa opowieść – powiedziałam tylko i ruszyłam w stronę sali.
Nie to, że nie chciałam jej powiedzieć. Po prostu było za mało czasu. Obiecałam sobie, że Sophie będzie pierwszą osobą, której opowiem historię ze szlabanu. Jak to jest, że Dorcas nie chce mi pomóc? Jako przyjaciółka powinna podejść do mnie i siłą zmusić do mówienia. Tymczasem ona stała zdziwiona i obrażona zarazem. No tak, zrozumiała, że moje słowa tyczyły się ich wszystkich. Moje rozmyślania przerwał dzwonek na lekcje. Tym razem wypróbowywaliśmy nasze eliksiry i omawialiśmy antidota. Po tej lekcji większość z uczniów wyszła w wyśmienitych humorach, chichocząc.
***
Gdy około szesnastej byłam już wolna od razu ruszyłam w stronę mojego dormitorium. Chciałam jak najszybciej odwalić wszystkie prace domowe i mieć wolny wieczór. Oczywiście po drodze musiałam natknąć się na tego napuszonego łba Pottera i jego wiernego pieska Blacka. Skrzywiłam się.
- Co jest Evans? – usłyszałam zaczepny głos tego pierwszego.
Wszystko wraca do normy. Westchnęłam. Było to po części z ulgi, a częściowo ze zrezygnowania.
- Nic ci do tego Potter – powiedziałam tylko i ruszyłam dalej.
Świetnie Lily! O to chodziło. Ignoruj go, a na to spotkanie w Hogsmeade po prostu nie idź. Co ci szkodzi. Co niby takiego może zrobić ci ten głupi Potter? Wtedy przypomniałam sobie zdarzenia z biblioteki. „Weź się w garść Lilka, wtedy nie miałaś różdżki”. Z tą myślą weszłam do dormitorium. Zabrałam wszystkie potrzebne mi rzeczy i zeszłam do pokoju wspólnego. Na szczęście nie zastałam tam ani dziewczyn, ani Huncwotów. Bez słowa zabrałam się za pisanie wypracowania z transmutacji.
***
- Jak sądzicie, co się stało Lilce?
- Nie wiem, Dorcas, ale to na pewno nic dobrego. Coś musiało stać się na tym szlabanie. MUSIMY z nią pogadać.
- I tak nam nic nie powie, Sophie – powiedziała ponuro Elizabeth.
Te trzy dziewczyny właśnie wracały z kolacji w Wielkiej Sali. Wszystkie miały fatalny humor. Nie zdołali ich rozbawić nawet Huncwoci żonglujący różnymi dziwnymi przedmiotami na środku korytarza. Na ten widok skrzywiły się tylko i minęły ich bez słowa.
- A tym co się stało? – zapytał Łapa spoglądając na nie ze zdziwieniem.
- A skąd mam to wiedzieć? – Rogacz wzruszył obojętnie ramionami. – Może mają okres?
- Wszystkie trzy na raz? – Łapa spojrzał na niego z przerażeniem.
***
Gdy przejście pod portretem Grubej Damy otworzyło się, Lilka właśnie kończyła swoje wypracowanie na zaklęcia. Do Pokoju Wspólnego weszły trzy Gryfonki z ponurymi minami. Jedna z nich, wysoka, blond włosa piękność o błękitnych oczach rozglądała się po pomieszczeniu, jakby czegoś szukając. Gdy jej wzrok spoczął na pewnej rudowłosej dziewczynie, uśmiechnęła się lekko.
- Lily, hej Lily! – zawołała.
- Cześć Sophie – Lilka uśmiechnęła się do dziewczyny.
- Możemy się przysiąść?
- Właściwie, to ja już idę, zmęczona jestem.
- No to idziemy z tobą! – Sophie wyraźnie się ożywiła.
Wszystkie cztery ruszyły do dormitorium. Żadna z nich nie powiedziała ani słowa. Gdy znalazły się w środku Sophie zamknęła szybko za sobą drzwi na klucz i usiadła na łóżku.
- Czemu to zrobiłaś? – zapytała rudowłosa.
- Lilka, musimy pogadać – tym razem to Dorcas zabrała głos.
- A o czym my możemy rozmawiać? – Lily zdenerwowała się. – Może chcecie mi powiedzieć jakie to zabawne, że umówiłam się z Potterem?!
- Nie, ale…
- Żadne ale! Nie mam zamiaru z wami o niczym gadać! – z tymi słowami Lily ruszyła w stronę łazienki i zamknęła się w niej.
- A nie mówiłam? – Elizabeth zrobiła minę mówiącą „na drugi raz się mnie słuchajcie”.
- Oj przymknij się – warknęła Sophie.
***
Następnego dnia obudziłam się w beznadziejnym nastroju. Na szczęście dziewczyny jeszcze spały. Jak najciszej ubrałam się w szkolne szaty i spakowałam do torby wszystkie potrzebne rzeczy. Spojrzałam na zegarek. Było wpół do szóstej. Za wcześnie, by schodzić na śniadanie. Postanowiłam, że udam się do PW. Gdy zeszłam, wydawało mi się, że jest pusto. Podeszłam do kominka. Nie zauważyłam śpiącego w fotelu czarnowłosego chłopaka. Usadowiłam się na dywanie i wpatrywałam w płomienie. Rozmyślałam nad ostatnimi dniami. Zastanawiało mnie to, dlaczego ciągle mam takiego pecha. Westchnęłam cicho. Jednak nawet to ciche westchnięcie wystarczyło, by chłopak, który jeszcze przed pięcioma sekundami spał, teraz stał na nogach i gapił się na mnie. Ale ja o niczym nie wiedziałam. Dalej wpatrywałam się bezmyślnie w ogień. Z letargu wyrwał mnie dopiero głos:
- Cześć Lily, co robisz tutaj tak wcześnie?
Odwróciłam się. Za mną stał Potter i uśmiechał się. Jednak nie był to jego zwykły, bezczelny uśmieszek. Był to najprawdziwszy uśmiech, skierowany właśnie do mnie. Zrobiło mi się ciepło na sercu. Przez chwilę pomyślałam nawet, że mogłabym się w nim zakochać. Jednak szybko odrzuciłam tę myśl. Postanowiłam, że spróbuję być dla niego miła. Także się leciutko uśmiechnęłam.
- Cześć James – tak, zwróciłam się do niego po imieniu. – A tak przyszłam posiedzieć.
James Potter jednak nie dosłyszał dalszej części wypowiedzi, bo stał z szeroko otwartymi oczami i z niemałym szokiem wpatrywał się w Lilkę.
- Co się tak patrzysz? Powiedziałam coś nie tak? – naprawdę nie wiedziałam o co mu chodzi.
- N-n-nie, ale… - James nie mógł wydobyć z siebie głosu.
Zrobiłam minę wyrażającą uprzejme wyczekiwanie.
- POWIEDZIAŁAŚ DO MNIE JAMES!!!! – wydarł się na cały Pokój Wspólny. – LILY EVANS ZWRÓCIŁA SIĘ DO MNIE PO IMIENIU!
Do PW zaczęły schodzić tłumy zaspanych uczniów, obudzonych krzykiem Pottera. Ja tylko stałam cała czerwona ze wstydu.
- To naprawdę straszne, jak my to przeżyjemy Rogacz? – usłyszałam.
Na schodach wiodących do dormitorium chłopców stał Syriusz Black i uśmiechał się bezczelnie.
- Ludzie! Robimy imprezę! – zaczął się drzeć. – Ruda nazwała Rogacza Jamesem!
- Och, przymknij się – powiedziałam zezłoszczona.
- Co jest Ruda? Czyżby Rogaś kłamał? – zapytał.
- Ja nigdy nie kłamię – do rozmowy włączył się Potter, już ze swym typowym uśmiechem.
- Obaj się przymknijcie! – krzyknęłam i wybiegłam z PW.
A mogło być tak pięknie. Już myślałam, że Potter się zmienił, ale nie, jak zwykle się pomyliłam. Stanęłam na środku korytarza. Nie wiedziałam dokąd mam pójść. Nadal było zbyt wcześnie, żeby iść na śniadanie. Po chwili namysłu postanowiłam, że udam się do sowiarni. Zawsze tam chadzałam, gdy chciałam pomyśleć.
Sowiarnia, była to ogromna wieża pełna małych okienek. Mimo, że był to walący się budynek, usłany ptasimi odchodami, miał w sobie to coś, co mnie zawsze uspokajało.  Zresztą chyba nie tylko mnie. Często spotykałam tu na przykład Remusa Lupina. Wieża stała na niemałym wzgórzu i aby się do niej dostać, trzeba było wejść po stromych kamiennych schodkach. Wielu uznałoby, że jest to nużące i męczące i po prostu wyręczyłoby się młodszymi uczniami. Nie rozumiem tego… Nigdy jednak się nad tym dogłębnie nie zastanawiałam i chyba nie mam zamiaru.
Wreszcie stanęłam przed wejściem. Odetchnęłam głęboko i od razu poczułam stęchły zapach wydobywający się z wnętrza budynku. Niby nie było to nic miłego, wchodzić do śmierdzącego pomieszczenia, w którym cała podłoga jest w kupie ptasiej i wszędzie walają się szczątki małych zwierząt. Zawsze mnie dziwi, czemu to robię. Od razu nasuwa mi się słowo: magia. No tak, ale co w tym magicznego? Ktoś zapewne odpowiedziałby: wszystko. I miałby rację, w końcu sowiarnia, to też część Hogwartu, który jednak jest cały magiczny. Poza tym, te wszystkie sowy. W mugolskim świecie nie do pomyślenia jest to, żeby sowy przynosiły listy, ba, żeby były oswojone. Jednak mugole mają po prostu ograniczony umysł. Takie jest moje zdanie. Doskonałym przykładem jest moja siostra. Ciekawe, czy jeszcze chodzi z tym Varnonem, czy jak mu tam było…
Weszłam do środka i od razu skierowałam się w stronę największego okna naprzeciw mnie. Dlaczego je tak lubiłam? Odpowiedź jest prosta: tylko  z tego okna rozciągały się wspaniałe widoki na wzgórza i jezioro. W jego gładkiej tafli odbijały się zielone jeszcze drzewa. Kocham piękno. Magia daje piękno. Kocham magię…