piątek, 28 grudnia 2012

Rozdział VII: Zmiany


Jesień minęła wraz z ostatnim pożółkłym, samotnym liściem, który oderwał się od nieruchomej gałęzi Wierzby Bijącej. Przez ten czas życie Lily zrobiło się znów spokojne, ba monotonne. Jednak dziewczyna nie narzekała na taki zwrot akcji. Miała spokój od Pottera i pech nie prześladował jej a każdym kroku. Wydawało jej się, że opuścił jej osobę raz na zawsze. Szkoda mi więc mówić, że myliła się i to bardzo. Przekonała się o tym w pewien sobotni poranek, gdy w Hogwarcie zaczęły pojawiać się pierwsze płatki śniegu.
Podczas śniadania, a dokładniej w momencie zawitania do zamku sowiej poczty, do Lily podleciała piękna, brązowa sowa. Nie trudno wyobrazić sobie zdziwienie dziewczyny. W końcu Lily, pochodziła z mugolskiej rodziny i wszystkie osoby, które kiedykolwiek mogły do niej pisać były razem z nią w Hogwarcie. Skąd więc przyleciała ta niczemu winna sowa? Evansówna wpatrywała się z otępieniem w ptaka, gorączkowo zastanawiając się, kto go wysłał. Nie przyszło jej do głowy, żeby spojrzeć na kopertę. Do porządku przywołała ją dopiero Dorcas, która zapytała się o autora listu. Lilka drżącymi z przejęcia i niepokoju rękoma odwiązała od nóżki sowy list, a ona natychmiast odleciała. Czując na sobie naglące spojrzenie przyjaciółki spojrzała na kopertę. Od razu rozpoznała charakter pisma mamy. Zrobiło jej się słabo. Jeśli mama zdecydowała się na coś takiego, jak sowia poczta, to musiało stać się coś naprawdę złego.
- Lily, wszystko w porządku? – panna Meadowes zrobiła zaniepokojoną minę.
Dziewczyna powoli pokiwała głową i w milczeniu wstała od stołu. Im bardziej zbliżała się do wyjścia z Wielkiej Sali, tym bardziej nogi odmawiały jej posłuszeństwa. W końcu zachwiała się i gdyby nie przechodzący akurat obok niej Remus, upadłaby.
- Co się stało Lily? – zapytał.
Bez słowa pokazała mu kopertę z listem. Zrobił zdziwioną minę, nie bardzo rozumiejąc co złego jest w nieotwartym jeszcze liście. Dziewczyna podała mu go i skinieniem głowy zachęciła do otwarcia. Niepewnie rozdarł kopertę i wyjął ze środka złożoną starannie kartkę. Przebiegł szybko wzrokiem przez tekst i zrobił minę, która nie wróżyła niczego dobrego.
- Nie ma dobrych wieści Lily – powiedział cicho.
Tego było dla dziewczyny za wiele. Zemdlała w ramionach chłopaka.
***
- Myślisz, że jak się obudzi, to damy jej poznać treść tego listu?
- Nie wiem, może poczekamy, aż sama o to poprosi.
Do podświadomości Lily zaczęły dobiegać głosy jej przyjaciół. Niepewnie otworzyła oczy i natychmiast je zamknęła, bo oślepiła ją porażająca biel. Co to mogło być?
- Lily?!
- Co się drzesz?! Tak, to jest Lily – głos należał chyba do Syriusza.
- Ale ona otworzyła oczy! Jestem pewna, że otworzyła oczy!
- Dorcas, bądź ciszej.
- Tak jest profesorze Lupin.
Wszyscy roześmiali się. Lilka ponownie podjęła próbę otworzenia oczu i tym razem szybko przyzwyczaiła się do bieli jaka ją otaczała.
- Liluś! – krzyknęła roześmiana Dorcas i rzuciła się przyjaciółce na szyję. – Jak dobrze cię znów widzieć!
- W porządku Lily? – zapytał rzeczowym tonem Remus uśmiechając się lekko.
- Tak, chyba tak.
W tym momencie ze swojego gabinetu wyszła pani Pomfrey i zaczęła przeganiać towarzystwo, mówiąc, że pacjentka potrzebuje spokoju. Wszyscy zgodnie jęknęli, ale posłuchali się pielęgniarki. Lily została sama, jednak natychmiast zajęła się nią pani Pomfrey, przysadzista, lecz sympatyczna kobieta. Wlewała ona różne eliksiry do ust dziewczynie, po których ona krzywiła się nieznacznie.
- Nie masz co się krzywić – pielęgniarka zrobiła poważną minę. – To wszystko dla twojego dobra.
- Wiem, ale…
- Żadne ale – przerwała jej w pół zdania pani Pomfrey.
- Ile już tu leżę? – spytała urażona Lily.
- Około tygodnia.
- C-cc-o?
- To co słyszysz. Straciłaś przytomność na pięć dni.
- A nauka, lekcje?
- To nie jest teraz najważniejsze – pielęgniarka zrobiła srogą minę. – Ach, właśnie, ten list…
Pani Pomfrey schyliła się i podniosła starannie złożoną kartkę. Lily przypomniała sobie co było powodem jej omdlenia i zaczęła niepokoić się na nowo. Pielęgniarka podała Lily list i oddaliła się. Dziewczyna niepewnie rozłożyła kartkę i zaczęła czytać.
Kochana córeczko!
Wiem, że to, co teraz przeczytasz nie będzie niczym przyjemnym. Jednak nie mogłam znieść myśli, że ty o niczym byś nie wiedziała. Proszę Cię, żebyś ze względu na wszystko nie podejmowała pochopnych decyzji. Myślę też, że w tej chwili powinnaś liczyć na pomoc przyjaciół. Nie chcę być niedelikatna… Zupełnie nie wiem jak ująć w słowa to, co mam Ci do powiedzenia…
W tym miejscu litery był dość nieczytelne, a gdzieniegdzie widoczne były ślady łez. Zrobiło jej się niewyobrażalnie przykro. Zbliżyła kartkę bliżej oczu i przeczytała kolejne dwa zdania:
Pod koniec listopada twój tata miał wypadek samochodowy. Uderzył w niego jakiś samochód, który prowadził pijany kierowca.
Lily nie chciała czytać dalej. Czuła, że to co zaraz przeczyta, będzie dla niej bolesnym ciosem. Do oczu napłynęły jej łzy. Domyśliła się dalszej części listu, chociaż miała cichą nadzieję, że to o czym pomyślała nie stało się. Nie chciała spojrzeć na tą kartkę. Chciała, żeby to wszystko okazało się złym snem, a nie szarą rzeczywistością. Zakryła twarz rękoma, lecz po chwili wzięła się w garść, przełknęła łzy i postanowiła, że dobrnie do końca listu. Spojrzała na kartkę. Wydawało jej się, że litery układają się w słowa: to jest twój koniec, Lily Evans.
Nie, chyba nie dam rady pisać dalej… Myślałam, że teraz po upływie dwóch tygodni uda mi się, że nie będę już tak roztrzęsiona jak wtedy, ale wspomnienia wróciły… Jakże żałuję, że Cię ze mną nie ma… Ty wiedziałabyś jak mnie pocieszyć, bo twoja siostra, cóż… Wcale mi nie pomaga… Ale proszę Cię, powstrzymaj złośliwe komentarze na jej temat. Ona już ma taki charakter i trzeba to uszanować…
Tak, Lily bardzo dobrze wiedziała, jaki niewdzięczny charakter ma jej siostra. A mimo to, poczuła złość. Cokolwiek się wydarzyło, nie miała prawa zostawiać mamy samej z problemem!
Lily, po wypadku tata trafił do szpitala w bardzo ciężkim stanie. Trudno to sobie wyobrazić, ale sprawca wypadku nie odniósł żadnych poważnych obrażeń… Mam nadzieję, że otrzyma bardzo surową karę…
Lekarze robili co mogli. Tata przeszedł kilka operacji, a mimo to…
… umarł.
Nie! To nie może być prawdą! Nie, nie i jeszcze raz nie! Po policzkach Lily spływały gorzkie łzy żalu. Paliły ją jak nigdy dotąd. Cały jej świat legł w gruzach. Dlaczego jej tata? Dlaczego to nie mógł być ktoś inny, tylko jej ojciec? Chciała krzyczeć, ale nie mogła wydobyć z siebie żadnego dźwięku. Pod wpływem emocji przedarła list na pół. Nie chciała widzieć dowodu na to, że jej tata nie żyje. Nie miała ochoty czytać dalej. Bo po co? Co takiego pocieszającego może być w dalszej części listu? Może to, że cudownie zmartwychwstał? Na pewno nie.
Rozpaczanie i wewnętrzną walkę przerwało wejście pani Pomfrey, która widząc w jakim stanie jest dziewczyna szybko udała się do gabinetu i przyniosła stamtąd jakiś eliksir.
- Wypij to kochanie – powiedziała łagodnie podając jej płyn. – Nie martw, się wszystko będzie dobrze…
- Nic już nie będzie dobrze – powiedziała cicho Lily, ale przyjęła eliksir od pielęgniarki i wypiła go.
Od razu poczuła, że ma działanie uspokajające i usypiające.
- Eliksir słodkiego snu – odpowiedziała pielęgniarka na nieme pytanie dziewczyny.
Chwilę potem panna Evans smacznie spała…
***
Gdy kilka dni później Lily wyszła ze Skrzydła Szpitalnego unikała wszystkich wokół. Nie reagowała na błagania koleżanek, a nawet na prośby jej najlepszej przyjaciółki, żeby pozwoliła sobie pomóc. Zwyczajnie ignorowała je. Była jakby nieobecna duchem… Opuściła się w nauce, a upomnienia nauczycieli niewiele ją obchodziły. Czuła, że nie ma już po co żyć. Nie mogła już nawet uronić ani jednej łzy, bo przestała odczuwać jakiekolwiek emocje. Stała się jak roślina, która tylko śpi i je.
Mogłoby się wydawać, że już nic nie przywoła panny Evans do porządku, a jednak okazało się, że pewna osoba ma taką moc. O dziwo tą osobą był James Potter. Nie zrażało go milczenie Lily, ba nawet jeszcze bardziej zachęcało do działania. Dzięki swojej zaciętości już po upływie zaledwie tygodnia udało mu się dotrzeć do dziewczyny. Zaczęła regularnie jeść, nawet zaczęła rozmawiać z koleżankami. Mimo wszystko nadal czuła smutek. Potęgował się, gdy nie było przy niej Jamesa. Tylko on potrafił ją uspokoić, gdy płakała, pocieszyć, gdy była smutna. Nie czuła już dawnej niechęci do chłopaka. Stał się dla niej jak brat, a nawet kimś więcej. Ale nie potrafiła jeszcze nazwać uczuć, jakimi go darzyła…

wtorek, 23 października 2012

Rozdział VI: Kłótnia


- Lilka, wstawaj! – ze snu wyrwał mnie brutalnie głos Dorcas. – Spóźnimy się na Eliksiry! – krzyknęła.
Jak na komendę zerwałam się z łóżka, pochwyciłam najbliższą szatę i zniknęłam w łazience. Po upływie zaledwie pięciu minut byłam już gotowa.
- Zdążymy jeszcze na śniadanie? – zapytałam.
- Raczej nie Lily – powiedziała Dorcas i wyszła z dormitorium.
Kochana Dorcas. Zawsze na mnie poczeka i mi pomoże. Jak dobrze pójdzie, to uniknę kolejnego szlabanu. Zarzuciłam torbę na ramię i pobiegłam na lekcję. Dotarłam tam akurat w momencie, gdy do sali wchodziła ostatnia osoba. Przytrzymałam drzwi i wślizgnęłam się do pomieszczenia. Zajęłam miejsce obok Sophie i wyciągnęłam wszystkie potrzebne przedmioty.
- Witajcie kochani – powiedział profesor Slughorn. – Dzisiaj będziemy przygotowywać Eliksir Euforii. Czy ktoś może mi powiedzieć co on powoduje?
Moja ręka automatycznie wystrzeliła w górę.
- Panna Evans?
- Eliksir Euforii powoduje przypływ euforii. Może uzależniać. Oprócz tego powoduje nadmierny chichot i chęć łapania ludzi za nosy.
- Doskonale! Dziesięć punktów dla Gryffindoru – powiedział wyraźnie zadowolony nauczyciel. – Na uwarzenie tego eliksiru macie całą godzinę. Instrukcje znajdują się na tablicy. Zaczynajcie!
Spojrzałam na potrzebne składniki. Mięta, pancerzyki chitynowe, sok z cytryny i figi abisyńskie. Łatwe. Wyciągnęłam wszystko i zabrałam się do sporządzania eliksiru. Po upływie około czterdziestu pięciu minut podniosłam rękę na znak, że skończyłam. Nie byłam jedyną osobą. Severus Snape uśmiechał się triumfalnie znad swojego kociołka. Slughorn skomentował to tylko zdaniem: „Znakomicie panie Snape” i podszedł do mnie.
- Idealnie! – wykrzyknął. – Gryffindor otrzymuje piętnaście punktów.
Do końca lekcji po cichu pomagałam Dorcas, która z eliksirów mocna nie była. Gdy zabrzmiał dzwonek wszyscy nie wyłączając mnie wyszli na korytarz, aby przygotować się emocjonalnie na drugą godzinę eliksirów. Właśnie rozmawiałam z koleżankami gdy podbiegł do mnie Potter. Czego on może chcieć?
- Evans! W sobotę punkt dziesiąta Hogsmeade! – wydarł się na cały korytarz.
Zrobiłam się cała czerwona ze złości i wstydu. Dziewczyny chichotały cicho. Czyżby napiły się eliksiru euforii? Dopiero teraz uświadomiłam sobie, że nie mówiłam im nic o wczorajszym szlabanie. O jaka ja jestem głupia. Teraz pewnie myślą, że wreszcie zmiękłam. Muszę to jakoś odkręcić.
- Spadaj Potter! Nigdzie z tobą nie idę! – krzyknęłam wściekła.
- Liczy się pierwsze słowo Evans – powiedział tylko i odszedł.
- Lily, co to miało być? – spytała Elizabeth nadal się śmiejąc.
- A co cię to obchodzi? – warknęłam i odeszłam jak najdalej.
Nie będą się ze mnie śmiać, nie pozwolę na to. Zdziwione dziewczyny stały tak przez kilka minut, aż wreszcie Sophie jako pierwsza ogarnęła się i podeszła do mnie.
- Lily… - zaczęła ostrożnie. – Co się stało? Coś nie tak? Mi możesz powiedzieć.
- Wszystko w porządku – powiedziałam. – Chociaż nie! Nic nie jest w porządku.
Spojrzałam na nią. Stała i wpatrywała się we mnie. Niczego nie wymuszała, po prostu czekała, aż sama zacznę mówić. Rozumiała mnie. Jak mogłam wcześniej nie dostrzegać jak wspaniałą jest dziewczyną? Uśmiechnęłam się blado.
- Sophie, zbyt długa opowieść – powiedziałam tylko i ruszyłam w stronę sali.
Nie to, że nie chciałam jej powiedzieć. Po prostu było za mało czasu. Obiecałam sobie, że Sophie będzie pierwszą osobą, której opowiem historię ze szlabanu. Jak to jest, że Dorcas nie chce mi pomóc? Jako przyjaciółka powinna podejść do mnie i siłą zmusić do mówienia. Tymczasem ona stała zdziwiona i obrażona zarazem. No tak, zrozumiała, że moje słowa tyczyły się ich wszystkich. Moje rozmyślania przerwał dzwonek na lekcje. Tym razem wypróbowywaliśmy nasze eliksiry i omawialiśmy antidota. Po tej lekcji większość z uczniów wyszła w wyśmienitych humorach, chichocząc.
***
Gdy około szesnastej byłam już wolna od razu ruszyłam w stronę mojego dormitorium. Chciałam jak najszybciej odwalić wszystkie prace domowe i mieć wolny wieczór. Oczywiście po drodze musiałam natknąć się na tego napuszonego łba Pottera i jego wiernego pieska Blacka. Skrzywiłam się.
- Co jest Evans? – usłyszałam zaczepny głos tego pierwszego.
Wszystko wraca do normy. Westchnęłam. Było to po części z ulgi, a częściowo ze zrezygnowania.
- Nic ci do tego Potter – powiedziałam tylko i ruszyłam dalej.
Świetnie Lily! O to chodziło. Ignoruj go, a na to spotkanie w Hogsmeade po prostu nie idź. Co ci szkodzi. Co niby takiego może zrobić ci ten głupi Potter? Wtedy przypomniałam sobie zdarzenia z biblioteki. „Weź się w garść Lilka, wtedy nie miałaś różdżki”. Z tą myślą weszłam do dormitorium. Zabrałam wszystkie potrzebne mi rzeczy i zeszłam do pokoju wspólnego. Na szczęście nie zastałam tam ani dziewczyn, ani Huncwotów. Bez słowa zabrałam się za pisanie wypracowania z transmutacji.
***
- Jak sądzicie, co się stało Lilce?
- Nie wiem, Dorcas, ale to na pewno nic dobrego. Coś musiało stać się na tym szlabanie. MUSIMY z nią pogadać.
- I tak nam nic nie powie, Sophie – powiedziała ponuro Elizabeth.
Te trzy dziewczyny właśnie wracały z kolacji w Wielkiej Sali. Wszystkie miały fatalny humor. Nie zdołali ich rozbawić nawet Huncwoci żonglujący różnymi dziwnymi przedmiotami na środku korytarza. Na ten widok skrzywiły się tylko i minęły ich bez słowa.
- A tym co się stało? – zapytał Łapa spoglądając na nie ze zdziwieniem.
- A skąd mam to wiedzieć? – Rogacz wzruszył obojętnie ramionami. – Może mają okres?
- Wszystkie trzy na raz? – Łapa spojrzał na niego z przerażeniem.
***
Gdy przejście pod portretem Grubej Damy otworzyło się, Lilka właśnie kończyła swoje wypracowanie na zaklęcia. Do Pokoju Wspólnego weszły trzy Gryfonki z ponurymi minami. Jedna z nich, wysoka, blond włosa piękność o błękitnych oczach rozglądała się po pomieszczeniu, jakby czegoś szukając. Gdy jej wzrok spoczął na pewnej rudowłosej dziewczynie, uśmiechnęła się lekko.
- Lily, hej Lily! – zawołała.
- Cześć Sophie – Lilka uśmiechnęła się do dziewczyny.
- Możemy się przysiąść?
- Właściwie, to ja już idę, zmęczona jestem.
- No to idziemy z tobą! – Sophie wyraźnie się ożywiła.
Wszystkie cztery ruszyły do dormitorium. Żadna z nich nie powiedziała ani słowa. Gdy znalazły się w środku Sophie zamknęła szybko za sobą drzwi na klucz i usiadła na łóżku.
- Czemu to zrobiłaś? – zapytała rudowłosa.
- Lilka, musimy pogadać – tym razem to Dorcas zabrała głos.
- A o czym my możemy rozmawiać? – Lily zdenerwowała się. – Może chcecie mi powiedzieć jakie to zabawne, że umówiłam się z Potterem?!
- Nie, ale…
- Żadne ale! Nie mam zamiaru z wami o niczym gadać! – z tymi słowami Lily ruszyła w stronę łazienki i zamknęła się w niej.
- A nie mówiłam? – Elizabeth zrobiła minę mówiącą „na drugi raz się mnie słuchajcie”.
- Oj przymknij się – warknęła Sophie.
***
Następnego dnia obudziłam się w beznadziejnym nastroju. Na szczęście dziewczyny jeszcze spały. Jak najciszej ubrałam się w szkolne szaty i spakowałam do torby wszystkie potrzebne rzeczy. Spojrzałam na zegarek. Było wpół do szóstej. Za wcześnie, by schodzić na śniadanie. Postanowiłam, że udam się do PW. Gdy zeszłam, wydawało mi się, że jest pusto. Podeszłam do kominka. Nie zauważyłam śpiącego w fotelu czarnowłosego chłopaka. Usadowiłam się na dywanie i wpatrywałam w płomienie. Rozmyślałam nad ostatnimi dniami. Zastanawiało mnie to, dlaczego ciągle mam takiego pecha. Westchnęłam cicho. Jednak nawet to ciche westchnięcie wystarczyło, by chłopak, który jeszcze przed pięcioma sekundami spał, teraz stał na nogach i gapił się na mnie. Ale ja o niczym nie wiedziałam. Dalej wpatrywałam się bezmyślnie w ogień. Z letargu wyrwał mnie dopiero głos:
- Cześć Lily, co robisz tutaj tak wcześnie?
Odwróciłam się. Za mną stał Potter i uśmiechał się. Jednak nie był to jego zwykły, bezczelny uśmieszek. Był to najprawdziwszy uśmiech, skierowany właśnie do mnie. Zrobiło mi się ciepło na sercu. Przez chwilę pomyślałam nawet, że mogłabym się w nim zakochać. Jednak szybko odrzuciłam tę myśl. Postanowiłam, że spróbuję być dla niego miła. Także się leciutko uśmiechnęłam.
- Cześć James – tak, zwróciłam się do niego po imieniu. – A tak przyszłam posiedzieć.
James Potter jednak nie dosłyszał dalszej części wypowiedzi, bo stał z szeroko otwartymi oczami i z niemałym szokiem wpatrywał się w Lilkę.
- Co się tak patrzysz? Powiedziałam coś nie tak? – naprawdę nie wiedziałam o co mu chodzi.
- N-n-nie, ale… - James nie mógł wydobyć z siebie głosu.
Zrobiłam minę wyrażającą uprzejme wyczekiwanie.
- POWIEDZIAŁAŚ DO MNIE JAMES!!!! – wydarł się na cały Pokój Wspólny. – LILY EVANS ZWRÓCIŁA SIĘ DO MNIE PO IMIENIU!
Do PW zaczęły schodzić tłumy zaspanych uczniów, obudzonych krzykiem Pottera. Ja tylko stałam cała czerwona ze wstydu.
- To naprawdę straszne, jak my to przeżyjemy Rogacz? – usłyszałam.
Na schodach wiodących do dormitorium chłopców stał Syriusz Black i uśmiechał się bezczelnie.
- Ludzie! Robimy imprezę! – zaczął się drzeć. – Ruda nazwała Rogacza Jamesem!
- Och, przymknij się – powiedziałam zezłoszczona.
- Co jest Ruda? Czyżby Rogaś kłamał? – zapytał.
- Ja nigdy nie kłamię – do rozmowy włączył się Potter, już ze swym typowym uśmiechem.
- Obaj się przymknijcie! – krzyknęłam i wybiegłam z PW.
A mogło być tak pięknie. Już myślałam, że Potter się zmienił, ale nie, jak zwykle się pomyliłam. Stanęłam na środku korytarza. Nie wiedziałam dokąd mam pójść. Nadal było zbyt wcześnie, żeby iść na śniadanie. Po chwili namysłu postanowiłam, że udam się do sowiarni. Zawsze tam chadzałam, gdy chciałam pomyśleć.
Sowiarnia, była to ogromna wieża pełna małych okienek. Mimo, że był to walący się budynek, usłany ptasimi odchodami, miał w sobie to coś, co mnie zawsze uspokajało.  Zresztą chyba nie tylko mnie. Często spotykałam tu na przykład Remusa Lupina. Wieża stała na niemałym wzgórzu i aby się do niej dostać, trzeba było wejść po stromych kamiennych schodkach. Wielu uznałoby, że jest to nużące i męczące i po prostu wyręczyłoby się młodszymi uczniami. Nie rozumiem tego… Nigdy jednak się nad tym dogłębnie nie zastanawiałam i chyba nie mam zamiaru.
Wreszcie stanęłam przed wejściem. Odetchnęłam głęboko i od razu poczułam stęchły zapach wydobywający się z wnętrza budynku. Niby nie było to nic miłego, wchodzić do śmierdzącego pomieszczenia, w którym cała podłoga jest w kupie ptasiej i wszędzie walają się szczątki małych zwierząt. Zawsze mnie dziwi, czemu to robię. Od razu nasuwa mi się słowo: magia. No tak, ale co w tym magicznego? Ktoś zapewne odpowiedziałby: wszystko. I miałby rację, w końcu sowiarnia, to też część Hogwartu, który jednak jest cały magiczny. Poza tym, te wszystkie sowy. W mugolskim świecie nie do pomyślenia jest to, żeby sowy przynosiły listy, ba, żeby były oswojone. Jednak mugole mają po prostu ograniczony umysł. Takie jest moje zdanie. Doskonałym przykładem jest moja siostra. Ciekawe, czy jeszcze chodzi z tym Varnonem, czy jak mu tam było…
Weszłam do środka i od razu skierowałam się w stronę największego okna naprzeciw mnie. Dlaczego je tak lubiłam? Odpowiedź jest prosta: tylko  z tego okna rozciągały się wspaniałe widoki na wzgórza i jezioro. W jego gładkiej tafli odbijały się zielone jeszcze drzewa. Kocham piękno. Magia daje piękno. Kocham magię…

niedziela, 30 września 2012

Rozdział V: Szlaban


Lekcje minęły wyjątkowo szybko i Lily wraz z koleżankami siedziała w pokoju wspólnym Gryffindoru. Jak się okazało, większość uczniów zwyczajnie zapomniało o wczorajszym incydencie na uczcie powitalnej i oprócz kilku ukradkowych spojrzeń nikt nie zwracał zbytniej uwagi na rudowłosą dziewczynę. Mimo wszystko Lily nie czuła się najlepiej. Miała wyrzuty sumienia, a jeszcze bardziej dobijał ją szlaban dziś wieczorem. Na dodatek nie odzywają się do niej Huncwoci. Zaraz, zaraz, Lily, o czym ty myślisz? Huncwoci? Przecież oni cię nie obchodzą. A jednak, coś muszą ją obchodzić, skoro było jej przykro z tego powodu. Tłumaczyła to sobie tym, że Remus jest jej przyjacielem, ale nie była pewna czy to na pewno to.
- Lilka, wszystko w porządku? – na ziemię sprowadził mnie głos Elizabeth.
- Tak, tak. Zamyśliłam się tylko – uśmiechnęłam się do dziewczyn. – O czym mówiłyście?
- Zastanawiałyśmy się, dlaczego nie odzywają się do nas Huncwoci – oświeciła mnie Dorcas.
- Jak to? Was też ignorują? – spytałam.
- Na to wygląda. Jednak nie mamy pojęcia dlaczego – Elizabeth zrobiła bezradną minę i opadła na fotel, który właśnie się zwolnił.
- Może to jakiś nowy plan? – podsunęła Sophie.
O gdyby wiedziała jak bliska była prawdy. Dziewczyny zastanowiły się chwilkę, lecz stwierdziły, że jest to całkowicie pozbawione sensu i odrzuciły pomysł Sophie. Dziewczyna zrobiła zawiedzioną minę i nie odezwała się już więcej.
Punkt siódma wieczorem Lily podniosła się z kanapy i z ciężkim sercem poszła odrobić swój szlaban. Był to dopiero drugi szlaban w jej szkolnej karierze. Pierwszy raz dostała go, gdy zapomniała nastawić budzik i spóźniła się na lekcje. Było to w drugiej klasie i Lily od tego czasu zawsze nastawia sobie dwa budziki, żeby gdy jeden nie zadzwoni obudził ją drugi. I nie myślcie sobie, że jest to głupie. W ten sposób panna Evans nie stała się ofiarą głupiego żartu Elizabeth w klasie czwartej. Koleżanka nic nie wiedziała o drugiej maszynie budzącej naszą główną bohaterkę i wyłączyła tylko jedną. Jaka była jej mina, gdy zobaczyła uśmiechniętą Lilkę wchodzącą punktualnie do klasy! Lily uśmiechnęła się na samo wspomnienie. Miała nadzieję, że szlaban nie będzie taki ciężki jak kiedyś,  bowiem wtedy musiała sprzątać całą Wielką Salę, co do najprzyjemniejszych rzeczy nie należało.
Przeszła przez ostatni korytarz, skręciła w lewo i już stała pod gabinetem profesor McGonagall. Zapukała. Usłyszała ‘proszę’ i weszła do środka. Już miała siadać, gdy zauważyła, że w środku oprócz niej i nauczycielki jest jeszcze ktoś. Ku zgrozie stwierdziła, że tą osobą jest Potter!
***
James Potter właśnie siedział w gabinecie McGonagall i czekał aż nauczycielka przekaże mu informacje odnośnie szlabanu, gdy drzwi od jej gabinetu otworzyły się. Spojrzał w tamtym kierunku zdziwiony, a wtedy jego wzrok spoczął na ładnej rudowłosej dziewczynie z zielonymi oczami. Od razu rozpoznał w niej jego Lily, lecz nie miał pojęcia co ona tu robi. Evans i szlaban? Niemożliwe.
- Proszę siadać panno Evans – dobiegł go głos profesor McGonagall. – A pan panie Potter ma wyczyścić półki od trzeciej do trzynastej w bibliotece. Bez użycia czarów.
- Pani profesor, a czemu tylko ja miałem przyjść do pani, a Syriusz, Remus i Peter nie? – James spojrzał na nauczycielkę.
- Dlatego, że uznałam iż wy nie powinniście mieć razem szlabanu, więc każdy z was będzie go odrabiał w inny dzień. Proszę oddać mi różdżkę i iść do biblioteki.
Rogacz wstał zrezygnowany, położył różdżkę na biurku i wyszedł z gabinetu.
- Pani, panno Evans dotrzyma panu Potterowi towarzystwa i wysprząta półki od szesnastej do dwudziestej szóstej. Proszę iść.
- Pani profesor, czy mam zostawić różdżkę?
- Tak.
***
Z ciężkim sercem zmierzałam w kierunku biblioteki. Pierwszy raz w życiu nie miałam ochoty znaleźć się w tym pomieszczeniu. Co z tego, że będę kilkanaście półek dalej od Pottera? Liczy się fakt, że będę z nim w tym samym miejscu, sam na sam! Na samą myśl chciało mi się płakać. Miałam ochotę wrócić do gabinetu profesor McGonagall i błagać ją o zmianę szlabanu. Byłam nawet skłonna wysprzątać całą Wielką Salę, byle nie było w niej Pottera! Niepewna, co zastanę w środku nacisnęłam na klamkę i otworzyłam drzwi do biblioteki. Weszłam do środka. Wszystko było w jak największym porządku. Na palcach zaczęłam szukać rzędu szesnastego. Już miałam skręcać, gdy poczułam, że z impetem na kogoś wpadam. O dziwo nie upadłam na ziemię, bo podtrzymały mnie silne, męskie ramiona. Od razu domyśliłam się do kogo należą.
- Potter, puść mnie! – warknęłam.
- Jak chcesz Evans – odpowiedział obojętnie i puścił mnie.
Zachwiałam się, ale w porę odzyskałam równowagę. Zdziwiłam się. W normalnych warunkach Potter powiedział by coś w stylu „Już nigdy cię nie puszczę Evans.” lub „Puszczę cię, jeśli umówisz się ze mną Liluś”. Żadne z tych zdań nie padło. Spojrzałam na niego zdziwiona. Wzruszył tylko ramionami i wrócił do sprzątania półek. Stałam tak jeszcze przez chwilkę, lecz na szczęście się ocknęłam i poszłam dalej. Odnalazłam odpowiednią półkę, podniosłam środki czyszczące i wzięłam się do pracy. Jak na złość nie mogłam się skupić na wykonywanej czynności, bo cały czas myślałam o Potterze. Zastanawiałam się nad jego dziwnym zachowaniem. Czyżby zmądrzał? Raczej nie. W takim razie czemu jest taki obojętny? Westchnęłam zrezygnowana i całą siłą woli zaczęłam myśleć o tym, że muszę jak najszybciej uwinąć się z tym cholernym szlabanem. Było to naprawdę trudne i odkurzenie jednego rzędu zajęło mi dwa razy więcej czasu niż powinno. Gdy zbliżałam się do ostatniej półki spojrzałam na zegarek. Doznałam szoku. Była dwudziesta trzecia! Tkwię tu już cztery godziny. W takim razie ciekawe jak wrócę do dormitorium. Co jeśli złapie mnie Flich? Fakt, mogę mu powiedzieć, że wracam ze szlabanu, ale czy mi uwierzy? Stałam tak zrezygnowana z mętlikiem w głowie, nieświadoma, że od pewnego czasu przygląda mi się pewien przystojny czarnowłosy chłopak. Nagle poczułam czyjąś rękę na swoim ramieniu. Odwróciłam się. Za mną stał nie kto inny jak szanowny pan Potter we własnej osobie. W ręku trzymał nasze różdżki. Skąd on je wytrzasnął? Może to jego kolejny żart? Postanowiłam grać na zwłokę. Czekałam, aż pierwszy się odezwie, wyjaśni czego ode mnie oczekuje i zostawi mnie wreszcie w świętym spokoju. Ale przecież to jest wielki pan Potter! Na co ja liczę… Zrobiłam minę wyrażającą uprzejme wyczekiwanie i stałam. Nie wiem ile czasu, ale po prostu stałam. W końcu wkurzyłam się.
- Nie wiem, czego ode mnie chcesz Potter, ale jakbyś nie zauważył mam szlaban, a ty zabierasz mi mój czas – powiedziałam.
- Nie tym tonem Evans. Jakbyś nie zauważyła mam różdżki, w tym jedna jest twoja – odpowiedział głosem wypranym z emocji.
- No to co tak stoisz? Nie prościej mi ją dać i stąd wyjść? – zapytałam coraz bardziej wkurzona. Co on sobie wyobrażał? Zabiera mi mój cenny czas i jeszcze pyskuje.
Jednak on zamiast mi oddać różdżkę machnął nią i nagle wszystkie półki zalśniły czystością. Zdziwiłam się. Coś tu nie gra. Potter mi pomaga, mimo, że jest wściekły?
- Czemu to zrobiłeś? – zapytałam.
- A co, może chcesz jeszcze wyczyścić całą bibliotekę? – spytał ironicznie.
- Nie, ale po tobie tego się nie spodziewałam – odpowiedziałam starając się ukryć zdziwienie.
Nagle ujrzałam dziwny błysk w jego oku. Co to ma znaczyć? Chyba zaczynam wariować. Musiało mi się przewidzieć. Tak, na pewno. Jestem zmęczona. Chyba dobrze by było gdybym wróciła do dormitorium i położyła się spać.
- Słuchaj Potter, naprawdę nie wiem o co ci chodzi, ale możesz mi już zwrócić moją własność. Chcę wrócić do dormitorium – powiedziałam z dziwnym przestrachem.
- Nie tak szybko Evans – złapał mnie za nadgarstek. – Czas zaoszczędzony na sprzątaniu musisz poświęcić mi.
Przestraszyłam się. To nie było normalne zachowanie. Nie mogłam nic zrobić, nie miałam swojej różdżki, byłam bezbronna. W moich oczach zaszkliły się łzy. Ostatnio za często płaczę, muszę coś z tym zrobić. Jednak teraz nie czas na takie rozmyślania, muszę się jakoś stąd wydostać. Zapomniałam nawet o tym, że mam do czynienia z Potterem, człowiekiem, którego serdecznie nienawidzę od pierwszej klasy. Zapomniałam o tym, że mam być dla niego wredna i złośliwa. Teraz liczyło się tylko to, że on nie jest sobą, a ja nie mam szans na obronę i ucieczkę. Nie wiedziałam co mu się stało. Początkowo przemknęło mi przez głowę, że może to zemsta, ale starałam się o tym nie myśleć. Nie mam pojęcia na co stać Pottera i nie chcę się tego dowiedzieć. Pojedyncza łza spłynęła po moim policzku. Nie ruszyło go to. Stał tak i wpatrywał się we mnie mściwym wzrokiem z szyderczym uśmiechem przyklejonym do jego ust.
- James, proszę, puść mnie – wyszeptałam słabo.
Drgnął. Uśmiech spełzł z jego twarzy, natomiast wystąpiło na niej zdziwienie. Zreflektował się jednak szybko i przybrał z powrotem tę okropną minę.
- A co będę z tego miał? – zapytał kpiąco.
- Co chcesz, ale proszę puść mnie – błagałam.
- W takim razie umów się ze mną Evans – powiedział z wrednym uśmieszkiem.
Skrzywiłam się. Nie pomyślałam o tym. Muszę wymyśleć coś innego. Spojrzałam na niego. Wpatrywał się we mnie z wyczekiwaniem. Zawahałam się.
- A co, jeśli tego nie zrobię? – spytałam ostrożnie.
Zastanowił się przez chwilę.
- To zostaniesz tutaj, aż się ze mną nie umówisz – odrzekł. – Nie daj się prosić.
- Więc… - zawahałam się. – Niech będzie – powiedziałam cicho.
- Słucham? – zapytał z wymuszoną uprzejmością.
- Umówię się z tobą, tylko mnie puść! – krzyknęłam i rozpłakałam się.
Za dużo emocji jak na dwa dni. Łzy spływały po moich policzkach, a ja nie próbowałam ich zatrzymać.
- Liluś – dobiegł mnie szept Pottera. – Nie płacz.
- Daj mi spokój Potter! – krzyknęłam, wyrwałam się z jego uścisku i korzystając z jego nieuwagi, zabrałam swoją różdżkę.
Jak najszybciej wybiegłam z biblioteki i udałam się w stronę wieży Gryffindoru. Po drodze oglądałam się za siebie, czy aby ktoś nie biegnie za mną. Wreszcie znalazłam się pod portretem Grubej Damy. Powiedziałam hasło i weszłam do środka. Od razu poszłam do swojego dormitorium. Dziewczyny już spały. W ubraniu rzuciłam się na łóżko i płakałam. Dlaczego to ja muszę mieć takiego pecha? Czemu to mnie spotykają te wszystkie przykrości. „Weź się w garść Lily” - pomyślałam. Tak, muszę się ogarnąć. Wstałam i poszłam do łazienki. Wzięłam krótki prysznic i położyłam się spać. „Oby tylko nie przyśnił mi się Potter” pomyślałam jeszcze i zasnęłam.

piątek, 21 września 2012

Rozdział IV: Następstwa głupoty


Podczas gdy Lily rozpaczała w swoim dormitorium, w Wielkiej Sali panowało zamieszanie. Wielu uczniów wymieniało się głośno opiniami na temat zachowania panny Evans, co nie polepszało sytuacji. Nie pomagały upomnienia nauczycieli, a nawet wejście dyrektora. Wszyscy byli wstrząśnięci i przejęci zaistniałą sytuacją. Niby to nic takiego, zwykła kłótnia chłopaka z dziewczyną, ale ludzie doskonale wiedzieli, że James Potter próbuje umówić się z Lily Evans już od pierwszej klasy. Nic więc dziwnego, że doznali szoku słysząc jak chłopak wytyka swojej miłości wady i upokarza ją przed całą szkołą. Sam główny obgadywany czuł się głupio. Zastanawiał się co w niego wstąpiło. Był przecież przyzwyczajony do wybuchów Evansówny, jednak tym razem nie zdołał utrzymać swoich emocji na wodzy. Mimo, że na początku to ona go upokorzyła, Rogacz jako Huncwot umiał z tego wszystkiego wyjść z twarzą, za to Lily… Cóż, ją można porównać do małego dziecka, które zawsze szuka wsparcia u swoich rodziców. Tym razem nikt jej nie pomógł. Dorcas, trochę na nią obrażona i zdziwiona zarazem nie była w stanie wydusić z siebie słowa. Elizabeth i Sophie, jej koleżanki z dormitorium też nic nie mówiły. Żadnego wsparcia, żadnej pomocy, nic. Zastanawiał się, czy nie powinien wyjść teraz i jej poszukać, przecież nie wiadomo co może sobie zrobić, ale widząc spojrzenie profesor McGonagall wolał pozostać na miejscu. Rozejrzał się. Wszystkie pary oczu spoglądały to na niego, to na nauczycieli. Popatrzył na przyjaciół. Wszyscy nie wyłączając Petera, kręcili z niedowierzeniem głowami. No to pięknie. Teraz jeszcze jego najlepsi kumple są na niego źli. W tym momencie poczuł przemożną ochotę wyjść z Wielkiej Sali i więcej do niej nie wracać. Do porządku przywołał go głos Dumbledore’a, który o dziwo krzyknął.
- CISZA!!! – po sali rozległ się tubalny krzyk. – Niech wszyscy uciszą się i zajmą swoje miejsca.
Zrobiło się zamieszanie. Część uczniów próbowało jak najszybciej zająć swoje miejsce przy jednym z czterech stołów. Dyrektor ze spokojem czekał aż wszyscy usiądą, a następnie powiedział:
- Zanim pójdziecie do swoich dormitoriów chciałbym ogłosić jeszcze parę spraw – Dumbledore jak gdyby nigdy nic powiedział swoją podstawową mowę powitalną. – Na początku pragnę poinformować nowych uczniów i przypomnieć kilku starszym, że wstęp do Zakazanego Lasu jest surowo zabroniony i będzie karany szlabanem. Pan Filch prosił, bym przypomniał wam o konsekwencjach łamania regulaminu. Na drzwiach jego gabinetu wisi regulamin. – Huncwoci zgodnie jęknęli. – A teraz to wszystko. Dobranoc!
Wszyscy zaczęli się podnosić i zmierzać do swoich pokoi wspólnych. Gdzieniegdzie dało się słyszeć narzekania na zmęczenie, a przy drzwiach charakterystyczny głos prefektów: „Pierwszoroczni, za mną!”. James spojrzał w tamtym kierunku. Nie dostrzegł burzy rudych włosów, co teoretycznie nie było dziwne, a jednak zasmuciło go. W tym momencie zapiekł go policzek, w który uderzyła go Lily. Automatycznie powróciła do niego cała złość i wściekły, a zarazem przybity wyszedł z Wielkiej Sali, potrącając po drodze uczniów. Poszedł prosto do swojego dormitorium i zaszył się w nim. Zaczął rozmyślać. Niby kochał Lily i w ogóle, ale jaki to miało sens? Ona nie odwzajemniała jego uczuć, a wręcz czuła do niego zupełne przeciwieństwo miłości. Chciał by go chociaż polubiła, nie wymagał niczego więcej. Rozmyślał tak jeszcze chwilę, lecz przerwał gdy drzwi od dormitorium otworzyły się.
- Rogacz? – dobiegł go głos Syriusza. – Śpisz?
Cisza. Nie chciał mu odpowiadać. W tym momencie pragnął pozostać sam na sam ze swoimi myślami.
- Stary, daj spokój. Przecież jestem twoim najlepszym przyjacielem. Odezwij się chociaż. – Łapa nie dawał za wygraną.
Nic. Żadnej reakcji. Syriusz intensywnie wpatrywał się w czerwone zasłony łóżka przyjaciela. Chciał go pocieszyć, pomóc mu w jakiś sposób, lecz jeśli on nie zacznie współpracować jego chęci legną w gruzach.
- Rogacz do cholery! – nie wytrzymał. Wkurzył się. – Przestań się użalać nad sobą i powiedz o co chodzi!
- O nic! – nareszcie jakaś reakcja, szkoda tylko, że najmniej wyczekiwana. – Daj mi święty spokój!
- Zaczynasz gadać jak Lilka. Rzeczywiście jesteście sobie przeznaczeni. – zirytowany Syriusz podszedł do łóżka Jamesa i rozsunął zasłony. – No i co tak siedzisz? – zapytał.
- A co mam robić? – spytał zrezygnowany James. – Teraz Lily na pewno mi nie wybaczy – spojrzał na Łapę. Stał i patrzył się na niego marszcząc czoło.
- Mam pomysł! – wykrzyknął. – Musimy tylko znaleźć Lunia i Glizdka.
Długo nie musieli zastanawiać się gdzie są, bo jakieś pięć minut później drzwi od dormitorium ponownie się otworzyły i stanęli w nich pozostali Huncwoci.
***
- Lilka! – usłyszałam czyjś głos. Zastanawiałam się do kogo może należeć. Byłam w tak ciężkim stanie psychicznym, że nie rozpoznałam go. Wydawało mi się, że należy do mojej przyjaciółki Dorcas, ale nie byłam co do tego przekonana. – Lilka! Czemu nie odpowiadasz?!
Nie pomyliłam się. Teraz byłam na sto procent pewna, że właścicielką owego głosu jest panna Meadowes.
- A co niby mam mówić? – spytałam ponurym głosem.
- Cokolwiek! Nie wiem, może powiedz czemu wybiegłaś z Wielkiej Sali?
- A co miałam zrobić? – zapytałam jeszcze bardziej ponuro.
- Zostać! – odpowiedziała mało inteligentnie.
- Zostać?! Dorcas czyś ty oszalała?! – podniosłam się gwałtownie w efekcie czego spadłam z łóżka. Pięknie, jakbym nie miała dzisiaj tych wszystkich wpadek.
- Lily! Nic ci nie jest? – Dorcas zaniepokoiła się.
- Ała – jęknęłam tylko.
Przyjaciółka podeszła do mnie i posadziła mnie z powrotem na łóżko. Przyjrzała mi się. Musiałam wyglądać strasznie.
- Lilka! Wyglądasz strasznie! – moje myśli zostały potwierdzone po upływie zaledwie sekundy. Cudownie po prostu.
- Dzięki. Pocieszyłaś mnie – powiedziałam ironicznie.
- Oj sorry, po prostu nie codziennie widzę cię z zapłakaną twarzą.
- Taak. Kiedyś musi nadejść ta smutna chwila – westchnęłam.
- Nie łam się! Świat się jeszcze nie skończył.
- Ale mój szacunek i reputacja wśród uczniów - tak – popatrzyłam na nią smutnym wzrokiem.
- Czym ty się przejmujesz? To tylko Potter! Przecież on cię nie obchodzi. – Dorcas spojrzała na mnie z powagą. Dziwne. Zawsze broniła Pottera, a teraz nagle zmieniła zdanie?
- Gdyby to był tylko Potter! Ten incydent widziała cała szkoła! – znowu łzy, palące łzy lecące mi po policzkach.
- Lila – szepnęła moja przyjaciółka i przytuliła mnie. – Nie płacz. Oni wszyscy szybko o tym zapomną zobaczysz.
- Dorcas, przepraszam – również szepnęłam.
- Za co? – spytała zdziwiona.
- Za to, że musisz mieć taką przyjaciółkę.
- Lilka! Przesadzasz! – Dor zdenerwowała się. Skąd takie pomysły?
Nie uzyskała odpowiedzi, bo Lily zwyczajnie spała. „Jak dziecko” pomyślała Dorcas i również położyła się spać z nadzieją, że jutro wszystko się ułoży.
***
Obudziły mnie pierwsze promienie wschodzącego słońca. Początkowo nie bardzo wiedziałam gdzie jestem. Dopiero po chwili dotarło do mnie, że znajduję się w Hogwarcie. Wstałam. Na palcach, tak aby nie obudzić pozostałych dziewczyn poszłam do łazienki. Gdy już się w niej znalazłam spojrzałam w lustro. Jęknęłam. Wyglądałam okropnie. Byłam blada, miałam czerwone oczy i widoczne jeszcze ślady łez. Oprócz tego moje rude włosy sterczały mi we wszystkie strony. Załamana rozebrałam się i weszłam pod prysznic. Ciepła woda podziałała na mnie kojąco. Umyłam się, ubrałam i ponownie przyjrzałam swojemu odbiciu. Nie wyglądałam już tak strasznie, chociaż nadal byłam śmiertelnie blada. Z westchnieniem wysuszyłam mokre włosy i wyszłam z łazienki. O dziwo dziewczyny już nie spały.
- Lilka! – krzyknęły wszystkie zgodnie i uściskały mnie. – Jak dobrze cię widzieć!
- Jak to? Przecież wczoraj się widziałyśmy.
- Teoretycznie. W rzeczywistości wyglądało to tak, że byłaś nieobecna duchem – powiedziała Dorcas.
Przypomniałam sobie zdarzenia z wczorajszego dnia. Wielka Sala, Ceremonia Przydziału, głupi żart Huncwotów, Potter, kłótnia, upokorzenie i rozpacz. Skrzywiłam się. No tak, a myślałam, że jest tak pięknie. Cóż, postanowiłam o tym zapomnieć, ale czy będzie to możliwe? Jest tylko jedna możliwość, żeby się o tym przekonać – muszę zejść do WS na śniadanie. Jak pomyślałam tak zrobiłam. Co prawda czekałam jeszcze na dziewczyny, ale szybko się uwinęły i wszystkie razem opuściłyśmy dormitorium. Po drodze nie spotkałyśmy nikogo, bo było jeszcze dość wcześnie. Zajęłyśmy swoje zwykłe miejsca przy stole Gryfonów. Kiedy miałam już nadzieję, że wszystko przebiegnie normalnie, do Wielkiej Sali wkroczył nie kto inny, tylko James Potter w towarzystwie nierozłącznych Huncwotów. Przymknęłam oczy, żeby na nich nie patrzeć, ale oni ku mojemu ogromnemu zdziwieniu, zdawali się wcale mnie nie zauważać. Usiedli naprzeciwko nas i jak gdyby nigdy nic zajęli się rozmową i śniadaniem. Zdębiałam. Jak to możliwe? Nie ma żadnych wściekłych spojrzeń, wyrzutów, nic. Tylko cisza. To chyba było gorsze od awantury, ignorowanie człowieka. Zdenerwowana i zdziwiona zarazem próbowałam dokończyć śniadanie, ale całkowicie straciłam apetyt. Siedziałam tak i wpatrywałam w talerz, aż do porządku przywołał mnie głos Sophie.
- Lily, czemu nic nie jesz? – zapytała. – Przecież ty wczoraj nie byłaś na uczcie – zaczęła mi robić wyrzuty.
Nie zauważyłyśmy nawet, że w tym momencie podniósł głowę pewien czarnowłosy, rozczochrany chłopak o ciepłych, orzechowych oczach. Na wzmiankę o tym, że nic nie jem spojrzał na mnie, a przez jego twarz przemknął cień strachu.
***
„Boże, co ja zrobiłem” pomyślał James Potter, gdy zobaczył w jakim stanie jest Lily. Była blada z podpuchniętymi i zaczerwienionymi oczami, w których nie było tych cudownych wesołych iskierek. W tej chwili chciał do niej podejść, przytulić ją i przeprosić za wszystko. Wiedział jednak, że nie może tego zrobić, poza tym miał już plan. Według niego doskonały. Z tego co zauważył zaczął działać, co oznacza, że on, James Potter, nie jest tak zupełnie obojętny Lilce. Siedział jeszcze tak przez chwilę, ale został brutalnie przywrócony na ziemię, przez profesor McGonagall, która rozdawała plany. Spojrzał na swój. Nie jest źle. Godzina zaklęć, potem dwie godziny transmutacji, przerwa na obiad, zielarstwo i historia magii. Żadnych eliksirów. Przyjrzał się pozostałym dniom. Jednak nie jest tak różowo. Wtorek i dwie godziny eliksirów ze Ślizgonami. Skrzywił się. Nie uszło to uwadze McGonagall, która spojrzał na niego surowo, zapewne myśląc, że niezadowolony jest z dwóch godzin transmutacji.
- Potter, o siódmej w moim gabinecie – spojrzał na nią zdziwiony. – Szlaban wyznaczony przez Dumbledore’a – wyjaśniła i odeszła.
***
Wzięłam swój nowy plan zajęć i przyjrzałam mu się. Musiałam stwierdzić, że w tym roku jest wyjątkowo dobry. Uśmiechnęłam się lekko. Moja euforia nie trwała jednak długo.
- Panno Evans, punkt siódma w moim gabinecie – powiedziała.
Zdziwiłam się. Co takiego zrobiłam?
- Nie myślała chyba pani, że zaniedbanie przez panią obowiązków prefekta obejdzie się bez kary? – spytała McGonagall.
Więc o to chodziło. Odetchnęłam z ulgą.
- Oczywiście pani profesor, postaram się nie spóźnić. – powiedziałam, a nauczycielka odeszła.

sobota, 8 września 2012

Rozdział III: Plan


Właśnie siedziałam przy stole Gryfonów w Wielkiej Sali i rozmawiałam z moimi koleżankami z dormitorium, gdy usłyszałam dźwięk otwieranych drzwi. Odwróciłam się w tamtą stronę i zobaczyłam profesor McGonagall prowadzącą grupę przestraszonych pierwszoroczniaków. Wszystkie rozmowy ucichły momentalnie. Profesorka podeszła do schodów znajdujących się przed stołem nauczycielskim i postawiła na podłodze stołek z wyświechtaną, starą tiarą. Teraz wszyscy wpatrywali się w nią w skupieniu, ciekawi co zaśpiewa w tym roku. Nie zdziwiłam się, gdy usłyszałam słowa, mówiące o tym, że mamy być zgodni, lojalni i jednoczyć się w obliczu zagrożenia, bowiem od kilku miesięcy we wszystkich czarodziejskich mediach mówiono o Voldemorcie, czarnoksiężniku, który pragnie wytępić mugoli. Gdy pieśń ucichła, nowi uczniowie ustawili się w szeregu i oczekiwali na przydzielenie do odpowiedniego domu. Dookoła było tak strasznie cicho, że mimowolnie spojrzałam na Huncwotów. Siedzieli z minami niewiniątek. „Czyli nadzieja, że w tym roku nic nie wykombinują jest raczej próżna” – pomyślałam. Z niepokojem czekałam na koniec Ceremonii Przydziału. Na razie do Gryffindoru trafiło około dziesięciu osób. Zdecydowana większość szła do Ravenclawu, albo Hufflepuffu. Siedziałam jeszcze w skupieniu dziesięć minut, aż wreszcie profesor McGonagall zabrała stołek z podestu. Wszystkim się wydawało, że już do końca uczty będzie spokój, gdy od strony stołu Ślizgonów rozległ się ryk przerażenia. Wszyscy, zdziwieni, spojrzeli w tamtą stronę. Nagle ze strachem stwierdziłam, że na ich stole wije się chyba ze sto różnych żywych węży. Syczały one groźnie i próbowały rzucić się na przerażonych uczniów by ukąsić, może nawet zabić. Profesor Dumbledore wstał z zamiarem zaprowadzenia porządku, gdy nagle gady wybuchły, a na ich miejsce pojawił się napis: „Witamy nowych Ślizgonów. Miłego roku w Hogwarcie. Huncwoci”. Wiedziałam, że tym razem przesadzili. Usta profesor McGonagall zwęziły się do najcieńszej linii. Nawet Dumbledore się nie uśmiechał.
***
- Chyba przesadziliśmy – powiedział cicho James, spoglądając na dyrektora.
- Masz racje, myślisz, że nas nie wywali za to? – spytał Łapa z udawanym strachem.
- Nawet jeśli, to warto było – odpowiedział z uśmiechem Rogacz.
- Czy wy nawet w takiej chwili musicie się uśmiechać? – zapytał ze złością Remus.
- Co jest, Lunio? Stresujesz się? Dumbi nas nie wywali, za miękki jest – Syriusz przywdział na twarz szeroki uśmiech, bo właśnie ku nim zmierzała wściekła profesor McGonagall.
- Potter, Black, Lupin, Pettigrew, do gabinetu dyrektora! – krzyknęła.
- Się robi pani profesor! – James i Syriusz z radością wstali i zgodnie wymaszerowali z Wielkiej Sali.
Remus, będący w złym stanie psychicznym powlókł się za nimi, a Peter Pettigrew próbował przemycić jak najwięcej jedzenia, które właśnie pojawiło się na stołach. Profesor Dumbledore przeprosił wszystkich i poszedł do swojego gabinetu, aby porozmawiać z Huncwotami.
***
- Zabiję Pottera i Blacka, jeśli wywalą przez nich Remusa! – krzyknęłam.
- Spokojnie Lily, jak znam Dumbledore’a, to skończy się tylko na szlabanie – uspokajała mnie Dorcas.
- Jak ty możesz być taka spokojna! Przez tych dwóch idiotów mój przyjaciel dostanie szlaban! Może nawet go wywalą! Mogę się założyć, że on nie brał udziału w tym planie – żaliłam się przyjaciółce.
- Uspokój się Lilka! – krzyknęła wyprowadzona z równowagi. – Czy nie możesz choć raz przestać zwalać całą winę na Jamesa i Syriusza?! Co oni takiego ci zrobili?!
- Urodzili się! – ucięłam, bo nie chciałam dalej prowadzić tej bezsensownej rozmowy.
Jeżeli chodzi o Huncwotów, to ja i Dorcas miałyśmy podzielne zdanie na ich temat, co było powodem wielu kłótni. Jak tylko mogłyśmy unikałyśmy tego tematu, lecz nie zawsze było to możliwe. Siedziałam i patrzyłam się w talerz, będąc myślami w gabinecie Dumbledore’a. Miałam nadzieję, że rzeczywiście skończy się tylko na szlabanie, bo nie zniosłabym straty przyjaciela, który wielokrotnie mnie pocieszał, gdy pokłóciłam się z przyjaciółką.
***
- Czekoladowa żaba – powiedziała nadal wściekła profesor McGonagall.
Kamienny posąg chimery odsunął się ukazując spiralne schodki. Huncwoci weszli na nie i po chwili znajdowali się już pod drzwiami gabinetu dyrektora. Zapukali i weszli do środka. Za biurkiem siedział profesor Dumbledore, ale nie uśmiechał się jak to miał w zwyczaju, tylko wpatrywał się w nich przenikliwymi niebieskimi oczami. Woleli już, żeby się na nich wydarł, bo ta cisza i spokój były nie do wytrzymania.
- Usiądźcie – powiedział Dumbledore, nadal wpatrując się w nich badawczym wzrokiem.
Zajęli wyznaczone miejsca zastanawiając się jaki czeka ich los. Wiedzieli, że tym razem trochę przesadzili, ale i tak byli z siebie dumni.
- Nie pochwalam tego typu żartów – powiedział ze stoickim spokojem dyrektor. – Zachowaliście się dzisiaj karygodnie i powinienem was za to wyrzucić ze szkoły – mówiąc to spojrzał na każdego karcąco. – Jednak nie uczynię tego.
Huncwoci odetchnęli z ulgą. Największe zagrożenie minęło, więc mogli teraz spokojnie czekać na karę.
- Mimo wszystko nie obejdzie się bez szlabanu – ciszę przerwał nadal spokojny głos Albusa Dumbledore’a. – Od jutra do końca tego miesiąca będziecie pracować w bibliotece – James i Syriusz jęknęli. – Musicie odkurzyć wszystkie regały i uporządkować księgi, które wskaże wam pani Pince. To wszystko. Teraz idźcie, może zdążycie jeszcze coś zjeść.
Huncwoci wstali i wymaszerowali z gabinetu kierując się z powrotem do Wielkiej Sali na ucztę. Gdy weszli wszystkie pary oczu utkwiły w nich wzrok. Rogacz i Łapa uśmiechnęli się szeroko i demonstracyjnym krokiem ruszyli do stołu.
***
Gdy siedziałam tak z ponurymi myślami, drzwi od Wielkiej Sali otworzyły się i do środka wkroczyli Huncwoci. Spojrzałam na nich. Na twarzach Pottera i Blacka malowały się jak zwykle szerokie, sztuczne uśmiechy. To było nie do wytrzymania. Miałam ochotę wstać i iść gdziekolwiek, byleby na nich nie patrzeć. Musiałam jednak zostać by wysłuchać mowy Dumbledore’a i odprowadzić pierwszoroczniaków do wieży Gryffindoru. Na moje nieszczęście Potter postanowił zająć miejsce obok mnie, co całkowicie wyprowadziło mnie z równowagi. Nie zwracając uwagi na to, że słyszy mnie cała szkoła krzyknęłam:
- Co ty sobie wyobrażasz Potter?! Najpierw robisz takie świństwo, wpakowujesz w to Remusa, a teraz wchodzisz sobie jak gdyby nigdy nic i szczerzysz się do wszystkich! – krzyknęłam, przestając panować nad swoimi emocjami. – Mógłbyś choć raz okazać trochę rozumu i przestać się puszyć! Tak nie zdobędziesz przyjaciół, więc odpuść sobie!
- O co ci znowu chodzi Evans? Ty też mogłabyś sobie odpuścić darcie się na mnie przy całej szkole! Jeśli myślisz, że będę za tobą latał i cię przepraszał to się mylisz! – Potter był wyraźnie wkurzony. – Mam dosyć twoich humorków! Staram się zmienić dla ciebie! Latam jak głupi za tobą od pierwszej klasy! Upokarzam się dla ciebie! A ty traktujesz mnie jak robaka! Koniec z tym!
Z każdym jego słowem coraz bardziej czułam się głupio. Wiedziałam, że ma po części rację, lecz nie chciałam sobie tego w pełni uświadomić. Byłam bliska płaczu, choć wiedziałam, że łzy tu nie pomogą.
- I co? Teraz będziesz ryczeć, tak?! Myślisz, że zmięknę? Daruj sobie łzy, tylko zrobisz z siebie pośmiewisko! A z resztą, co ja się tobą przejmuję – powiedział kpiąco James.
Tego było za wiele. Wściekła i cała czerwona ze złości, ze łzami lecącymi mi po policzkach wstałam i walnęłam z całej siły Pottera w twarz. Potem, nie zważając na szepty uczniów i spojrzenia nauczycieli wybiegłam z Wielkiej Sali i udałam się do swojego dormitorium. Nie obchodziło mnie już to, że miałam odprowadzić pierwszoroczniaków, ani to, że będę miała kłopoty związane z niewywiązaniem się z obowiązków prefekta. Liczyło się tylko moje upokorzenie na oczach całej szkoły. Chciałam w tym momencie uciec daleko stąd i całkowicie odizolować się od świata. Wiedziałam jednak, że jest to niemożliwe, więc zwyczajnie rzuciłam się na łóżko i zaczęłam ryczeć w poduszkę. Nie zauważyłam nawet kiedy zasnęłam.
***
Miałam bardzo dziwny sen. Śnił mi się James wykrzykujący mi w twarz, że jestem pustą i głupią dziewczyną, nie wartą nawet jego spojrzenia. Potem obok niego pojawił się Black, który z kpiącą miną zaczął ze mnie szydzić. Próbowałam się tłumaczyć, ale nie mogłam wydobyć z siebie głosu. A oni stali i się ze mnie śmiali. Gdy już myślałam, że nie może być nic gorszego, zobaczyłam stojącego w oddali Remusa, który powiedział, że zawiódł się na mnie. Byłam zrozpaczona. Nagle dookoła mnie zapanowała ciemność, a ja zaczęłam spadać w pustkę.
***
Obudziłam się, cała zlana potem. Rozejrzałam się. Z ulgą stwierdziłam, że nadal jestem w swoim dormitorium. Gdy już miałam wstać by napić się wody przypomniałam sobie wydarzenia sprzed dwudziestu minut, bo tyle właśnie spałam. Wzdrygnęłam się i z powrotem opadłam na poduszki. Nie wiedziałam co mam ze sobą począć. Powrót do Wielkiej Sali nie wchodził w grę, bo bałam się pokazać ludziom. Usiadłam i zaczęłam zastanawiać się nad konsekwencjami tego co zrobiłam. Miałam tylko nadzieję, że nie zdegradują mnie ze stanowiska prefekta.

poniedziałek, 3 września 2012

Rozdział II: Podróż


- Dorcas! – krzyknęłam i przytuliłam mocno przyjaciółkę. – Jak miło znów cię widzieć! Stęskniłam się!
- Ja też Lily, ale teraz znów się widzimy – uśmiechnęła się promiennie.
W tym momencie usłyszałyśmy ostrzegawcze gwizdy dobiegające z czerwonego pojazdu, który co roku zawoził nas do Hogwartu.
- Szybko! Mamy tylko minutę! – dziewczyny chwyciły bagaże i pobiegły w stronę pociągu.
Kufry okazały się tak ciężkie, że za żadne skarby nie zdołają ich wnieść do środka. Zaczęły panikować. Na szczęście przed nimi stanął nie kto inny jak James Potter ze swoją paczką.
- Pomóc paniom? – zapytał ze swym bezczelnym uśmiechem.
- Jakbyś mógł – odpowiedziała Dorcas, mrugając zalotnie rzęsami.
Spojrzałam na nią z politowaniem. Chłopcy wnieśli nasze rzeczy do pociągu i oddalili się. Popatrzyłyśmy po sobie, wiedząc, że coś knują. Z westchnieniem rozejrzałam się za wolnym przedziałem. Niestety wszystkie były zajęte. Chodziłyśmy i szukałyśmy chyba z dziesięć minut, aż w końcu krzyknęłam: „Znalazłam!”. Usiadłyśmy i od razu zaczęłyśmy rozmowę.
- Jak tam wakacje? – spytałam.
- Jakoś minęły – uśmiechnęła się do mnie Dorcas. – Mama jak zwykle marudziła, że strasznie schudłam i próbowała wmusić we mnie tony jedzenia.
Zaśmiałam się. W głębi serca zazdrościłam jej. Wracała do domu, gdzie zawsze była mile widziana przez wszystkich domowników. Ja tego powiedzieć nie mogłam o sobie.
- A jak tam Petunia? – dziewczyna spojrzała na mnie z powagą.
- Jak zwykle odstawiała sceny, że mnie nienawidzi, itp.
***
- Rogacz! Obudź się! - krzyknął Łapa.
- C-cco? – spytałem nie bardzo rozumiejąc, o co mu chodzi.
- Właśnie omawiamy plan „tiara”, a ty jesteś nieobecny duchem. – powiedział z dezaprobatą Syriusz. – Zobaczysz Lilkę na uczcie, wyluzuj!
- Niech ci będzie. To o czym mówiliście?
- Zastanawialiśmy się, czy nasz plan wcielimy w życie przed ceremonią przydziału, czy po.
- Jak to? Przecież już ustaliliśmy, że po. W końcu mieliśmy „mile” przywitać nowych Ślizgonów. – rzekł z wrednym uśmieszkiem James.
- No tak, ale fajnie będzie zobaczyć miny wszystkich pierwszaków. – odrzekł Łapa.
- Daj spokój, nie straszmy nowych Gryfonów, to nasi mali przyjaciele.
- To jak robimy? – spytał Lunatyk.
- Wchodzimy jak gdyby nigdy nic, siadamy na swoich miejscach i oglądamy z niewinnymi minami ceremonię przydziału. Gdy nauczyciele pomyślą, że w tym roku daliśmy sobie spokój, wtedy wcielimy w życie nasz nowy, wspaniały plan  – powiedział Rogacz.
- Czyli ustalone – Lunatyk uśmiechnął się i wstał.
- A gdzie ty idziesz Lunio? – zapytał ze zdziwieniem Syriusz.
- Jestem prefektem, muszę iść na spotkanie. Do zobaczenia później.
- Tylko wracaj szybko! – krzyknął za nim Łapa.
***
Szłam pustym wagonem do przedziału prefektów. Zastanawiałam się czy w tym roku będzie ta sama gadka. Miałam nadzieję, że prefekt naczelny szybko uwinie się z przemową, bo obiecałam Dorcas, że nie zostawię jej na długo samej. Wreszcie znalazłam się na miejscu. Usiadłam obok Remusa, który uśmiechnął się do mnie.
- Cześć Lily – powiedział.
- Cześć Remus – odpowiedziałam wesoło.
W tym momencie do przedziału wszedł Tom, prefekt naczelny Gryffindoru.
- Witam wszystkich – rzekł. – Mam nadzieję, że wakacje udane. Przejdźmy od razu do rzeczy. Dzisiaj korytarze patroluje Amelia Davies z Ravenclawu i George Camies z Hufflepuffu.
Odetchnęłam z ulgą. Bałam się, że to ja będę musiała łazić całą drogę po pociągu i pilnować, żeby dzieciarnia się nie pozabijała.
- Przypominam, że prefekci poszczególnych domów mają obowiązek odprowadzić nowych uczniów do ich domów. Uczniowie od czwartej klasy w górę mogą przebywać na korytarzach do godziny dwudziestej pierwszej. Młodsze dzieci obowiązuje godzina policyjna od godziny dwudziestej. Proszę o dopilnowanie, aby nikt nie proszony nie szwendał się po nocy po zamku. Dziękuję, to wszystko.
Wszyscy wstali i z ulgą wrócili do swoich przedziałów. Uczyniłam to samo. Po drodze wymieniłam z Remusem kilka zdań, po czym pożegnaliśmy się i każdy poszedł w swoją stronę. Gdy weszłam do przedziału Dorcas podniosła głowę, uśmiechnęła się i z powrotem oparła się o szybę. Usiadłam naprzeciwko niej. Już miałam zacząć rozmowę, gdy drzwi od przedziału otworzyły się gwałtownie i do środka wpadł James Potter. Rozejrzał się, a gdy tylko mnie zobaczył na jego ustach pojawił się szeroki uśmiech.
- Lily! Stęskniłem się za tobą! – mówiąc to, usiadł na kanapie i przytulił mnie.
Spojrzałam na niego ze złością, a on natychmiast się odsunął.
- Co tu robisz Potter? – spytałam cała czerwona na twarzy. – Wracaj tam, skąd przybyłeś. Mam cię dosyć. Nie rozumiesz, że nie chcę cię widzieć?! Wyjdź!
- Wyjdę, jeśli umówisz się ze mną, Evans – powiedział z wrednym uśmieszkiem.
- Póki żyję, nie umówię się z tobą! – krzyknęłam.
- Jeszcze zobaczymy – odpowiedział nadal się szeroko uśmiechając. – Przytulił mnie jeszcze raz, nie zważając na moje wyzwiska pod jego adresem i wyszedł z przedziału.
- Czemu ty go tak nienawidzisz, Lily? – spytała zdziwiona Dorcas. – To naprawdę miły i przystojny chłopak. Zobacz jak cię kocha, skoro lata za tobą od pierwszej klasy i mimo tego, że ty codziennie dajesz mu kosza jeszcze się nie zniechęcił.
Spojrzałam na nią spod byka.
- Czy muszę po raz tysięczny powtarzać, że mnie wkurza? – fuknęłam. – Ciągle się popisuje i na każdym kroku dręczy Severusa.
- Nadal go lubisz? Przecież jest śmierciożercą. Pała się czarną magią! Lily, zastanów się nad tym co mówisz! Gdyby nie Huncwoci, on już dawno by ci zrobił krzywdę!
- Nieprawda! On jest dobrym człowiekiem! Ślizgonem, ale dobrym!
- Daj spokój. To jest ś m i e r c i o ż e r c a. Nie cierpi mugoli, z chęcią by wszystkich wytępił! Jest przesiąknięty złem.
- Ty nic nie wiesz! Mam już tego dosyć! – krzyknęłam i wyszłam na korytarz, zostawiając moją oniemiałą przyjaciółkę.
Nie wróciłam już do przedziału, tylko siedziałam na parapecie i patrzyłam się bezmyślnie w okno. Gdy pociąg stanął wzięłam bez słowa swoje rzeczy i poszłam samotnie do powozu. Już miałam wsiadać, gdy usłyszałam jak ktoś mnie nawołuje. Okazało się, że to Dorcas. Podbiega do mnie i zaczęła przepraszać. Prawdę powiedziawszy już jej dawno przebaczyłam. Przytuliłam przyjaciółkę i razem, uśmiechając się weszłyśmy do powozu. Po około piętnastu minutach dotarłyśmy do Hogwartu. Weszłyśmy do Sali Wejściowej i postawiłyśmy kufry. Rozejrzałam się. Nic się nie zmieniło. Zamek nadal był bardzo tajemniczy, pełen niespodzianek i magii. Szybkim krokiem weszłyśmy do Wielkiej Sali i zajęłyśmy swoje miejsca. Teraz pozostało nam czekać tylko na Ceremonię Przydziału. Nie miałyśmy jednak pojęcia, że nie będzie ona zwyczajna. Miałyśmy się o tym dowiedzieć dopiero po jej zakończeniu.