Podczas gdy Lily rozpaczała w swoim dormitorium,
w Wielkiej Sali panowało zamieszanie. Wielu uczniów wymieniało się głośno
opiniami na temat zachowania panny Evans, co nie polepszało sytuacji. Nie
pomagały upomnienia nauczycieli, a nawet wejście dyrektora. Wszyscy byli
wstrząśnięci i przejęci zaistniałą sytuacją. Niby to nic takiego, zwykła kłótnia
chłopaka z dziewczyną, ale ludzie doskonale wiedzieli, że James Potter próbuje
umówić się z Lily Evans już od pierwszej klasy. Nic więc dziwnego, że doznali
szoku słysząc jak chłopak wytyka swojej miłości wady i upokarza ją przed całą
szkołą. Sam główny obgadywany czuł się głupio. Zastanawiał się co w niego
wstąpiło. Był przecież przyzwyczajony do wybuchów Evansówny, jednak tym razem
nie zdołał utrzymać swoich emocji na wodzy. Mimo, że na początku to ona go
upokorzyła, Rogacz jako Huncwot umiał z tego wszystkiego wyjść z twarzą, za to
Lily… Cóż, ją można porównać do małego dziecka, które zawsze szuka wsparcia u
swoich rodziców. Tym razem nikt jej nie pomógł. Dorcas, trochę na nią obrażona
i zdziwiona zarazem nie była w stanie wydusić z siebie słowa. Elizabeth i
Sophie, jej koleżanki z dormitorium też nic nie mówiły. Żadnego wsparcia,
żadnej pomocy, nic. Zastanawiał się, czy nie powinien wyjść teraz i jej
poszukać, przecież nie wiadomo co może sobie zrobić, ale widząc spojrzenie
profesor McGonagall wolał pozostać na miejscu. Rozejrzał się. Wszystkie pary
oczu spoglądały to na niego, to na nauczycieli. Popatrzył na przyjaciół.
Wszyscy nie wyłączając Petera, kręcili z niedowierzeniem głowami. No to
pięknie. Teraz jeszcze jego najlepsi kumple są na niego źli. W tym momencie
poczuł przemożną ochotę wyjść z Wielkiej Sali i więcej do niej nie wracać. Do
porządku przywołał go głos Dumbledore’a, który o dziwo krzyknął.
- CISZA!!! – po sali rozległ się tubalny krzyk. –
Niech wszyscy uciszą się i zajmą swoje miejsca.
Zrobiło się zamieszanie. Część uczniów próbowało
jak najszybciej zająć swoje miejsce przy jednym z czterech stołów. Dyrektor ze
spokojem czekał aż wszyscy usiądą, a następnie powiedział:
- Zanim pójdziecie do swoich dormitoriów
chciałbym ogłosić jeszcze parę spraw – Dumbledore jak gdyby nigdy nic
powiedział swoją podstawową mowę powitalną. – Na początku pragnę poinformować
nowych uczniów i przypomnieć kilku starszym, że wstęp do Zakazanego Lasu jest
surowo zabroniony i będzie karany szlabanem. Pan Filch prosił, bym przypomniał
wam o konsekwencjach łamania regulaminu. Na drzwiach jego gabinetu wisi
regulamin. – Huncwoci zgodnie jęknęli. – A teraz to wszystko. Dobranoc!
Wszyscy zaczęli się podnosić i zmierzać do swoich
pokoi wspólnych. Gdzieniegdzie dało się słyszeć narzekania na zmęczenie, a przy
drzwiach charakterystyczny głos prefektów: „Pierwszoroczni, za mną!”. James
spojrzał w tamtym kierunku. Nie dostrzegł burzy rudych włosów, co teoretycznie
nie było dziwne, a jednak zasmuciło go. W tym momencie zapiekł go policzek, w
który uderzyła go Lily. Automatycznie powróciła do niego cała złość i wściekły,
a zarazem przybity wyszedł z Wielkiej Sali, potrącając po drodze uczniów.
Poszedł prosto do swojego dormitorium i zaszył się w nim. Zaczął rozmyślać. Niby
kochał Lily i w ogóle, ale jaki to miało sens? Ona nie odwzajemniała jego
uczuć, a wręcz czuła do niego zupełne przeciwieństwo miłości. Chciał by go
chociaż polubiła, nie wymagał niczego więcej. Rozmyślał tak jeszcze chwilę,
lecz przerwał gdy drzwi od dormitorium otworzyły się.
- Rogacz? – dobiegł go głos Syriusza. – Śpisz?
Cisza. Nie chciał mu odpowiadać. W tym momencie
pragnął pozostać sam na sam ze swoimi myślami.
- Stary, daj spokój. Przecież jestem twoim
najlepszym przyjacielem. Odezwij się chociaż. – Łapa nie dawał za wygraną.
Nic. Żadnej reakcji. Syriusz intensywnie
wpatrywał się w czerwone zasłony łóżka przyjaciela. Chciał go pocieszyć, pomóc
mu w jakiś sposób, lecz jeśli on nie zacznie współpracować jego chęci legną w
gruzach.
- Rogacz do cholery! – nie wytrzymał. Wkurzył
się. – Przestań się użalać nad sobą i powiedz o co chodzi!
- O nic! – nareszcie jakaś reakcja, szkoda tylko,
że najmniej wyczekiwana. – Daj mi święty spokój!
- Zaczynasz gadać jak Lilka. Rzeczywiście
jesteście sobie przeznaczeni. – zirytowany Syriusz podszedł do łóżka Jamesa i
rozsunął zasłony. – No i co tak siedzisz? – zapytał.
- A co mam robić? – spytał zrezygnowany James. –
Teraz Lily na pewno mi nie wybaczy – spojrzał na Łapę. Stał i patrzył się na
niego marszcząc czoło.
- Mam pomysł! – wykrzyknął. – Musimy tylko
znaleźć Lunia i Glizdka.
Długo nie musieli zastanawiać się gdzie są, bo
jakieś pięć minut później drzwi od dormitorium ponownie się otworzyły i stanęli
w nich pozostali Huncwoci.
***
- Lilka! – usłyszałam czyjś głos. Zastanawiałam
się do kogo może należeć. Byłam w tak ciężkim stanie psychicznym, że nie
rozpoznałam go. Wydawało mi się, że należy do mojej przyjaciółki Dorcas, ale
nie byłam co do tego przekonana. – Lilka! Czemu nie odpowiadasz?!
Nie pomyliłam się. Teraz byłam na sto procent
pewna, że właścicielką owego głosu jest panna Meadowes.
- A co niby mam mówić? – spytałam ponurym głosem.
- Cokolwiek! Nie wiem, może powiedz czemu
wybiegłaś z Wielkiej Sali?
- A co miałam zrobić? – zapytałam jeszcze
bardziej ponuro.
- Zostać! – odpowiedziała mało inteligentnie.
- Zostać?! Dorcas czyś ty oszalała?! – podniosłam
się gwałtownie w efekcie czego spadłam z łóżka. Pięknie, jakbym nie miała
dzisiaj tych wszystkich wpadek.
- Lily! Nic ci nie jest? – Dorcas zaniepokoiła
się.
- Ała – jęknęłam tylko.
Przyjaciółka podeszła do mnie i posadziła mnie z
powrotem na łóżko. Przyjrzała mi się. Musiałam wyglądać strasznie.
- Lilka! Wyglądasz strasznie! – moje myśli
zostały potwierdzone po upływie zaledwie sekundy. Cudownie po prostu.
- Dzięki. Pocieszyłaś mnie – powiedziałam
ironicznie.
- Oj sorry, po prostu nie codziennie widzę cię z
zapłakaną twarzą.
- Taak. Kiedyś musi nadejść ta smutna chwila –
westchnęłam.
- Nie łam się! Świat się jeszcze nie skończył.
- Ale mój szacunek i reputacja wśród uczniów - tak
– popatrzyłam na nią smutnym wzrokiem.
- Czym ty się przejmujesz? To tylko Potter!
Przecież on cię nie obchodzi. – Dorcas spojrzała na mnie z powagą. Dziwne.
Zawsze broniła Pottera, a teraz nagle zmieniła zdanie?
- Gdyby to był tylko Potter! Ten incydent
widziała cała szkoła! – znowu łzy, palące łzy lecące mi po policzkach.
- Lila – szepnęła moja przyjaciółka i przytuliła
mnie. – Nie płacz. Oni wszyscy szybko o tym zapomną zobaczysz.
- Dorcas, przepraszam – również szepnęłam.
- Za co? – spytała zdziwiona.
- Za to, że musisz mieć taką przyjaciółkę.
- Lilka! Przesadzasz! – Dor zdenerwowała się.
Skąd takie pomysły?
Nie uzyskała odpowiedzi, bo Lily zwyczajnie
spała. „Jak dziecko” pomyślała Dorcas i również położyła się spać z nadzieją,
że jutro wszystko się ułoży.
***
Obudziły mnie pierwsze promienie wschodzącego
słońca. Początkowo nie bardzo wiedziałam gdzie jestem. Dopiero po chwili
dotarło do mnie, że znajduję się w Hogwarcie. Wstałam. Na palcach, tak aby nie
obudzić pozostałych dziewczyn poszłam do łazienki. Gdy już się w niej znalazłam
spojrzałam w lustro. Jęknęłam. Wyglądałam okropnie. Byłam blada, miałam
czerwone oczy i widoczne jeszcze ślady łez. Oprócz tego moje rude włosy
sterczały mi we wszystkie strony. Załamana rozebrałam się i weszłam pod
prysznic. Ciepła woda podziałała na mnie kojąco. Umyłam się, ubrałam i ponownie
przyjrzałam swojemu odbiciu. Nie wyglądałam już tak strasznie, chociaż nadal
byłam śmiertelnie blada. Z westchnieniem wysuszyłam mokre włosy i wyszłam z
łazienki. O dziwo dziewczyny już nie spały.
- Lilka! – krzyknęły wszystkie zgodnie i
uściskały mnie. – Jak dobrze cię widzieć!
- Jak to? Przecież wczoraj się widziałyśmy.
- Teoretycznie. W rzeczywistości wyglądało to
tak, że byłaś nieobecna duchem – powiedziała Dorcas.
Przypomniałam sobie zdarzenia z wczorajszego
dnia. Wielka Sala, Ceremonia Przydziału, głupi żart Huncwotów, Potter, kłótnia,
upokorzenie i rozpacz. Skrzywiłam się. No tak, a myślałam, że jest tak pięknie.
Cóż, postanowiłam o tym zapomnieć, ale czy będzie to możliwe? Jest tylko jedna
możliwość, żeby się o tym przekonać – muszę zejść do WS na śniadanie. Jak
pomyślałam tak zrobiłam. Co prawda czekałam jeszcze na dziewczyny, ale szybko
się uwinęły i wszystkie razem opuściłyśmy dormitorium. Po drodze nie spotkałyśmy
nikogo, bo było jeszcze dość wcześnie. Zajęłyśmy swoje zwykłe miejsca przy
stole Gryfonów. Kiedy miałam już nadzieję, że wszystko przebiegnie normalnie,
do Wielkiej Sali wkroczył nie kto inny, tylko James Potter w towarzystwie
nierozłącznych Huncwotów. Przymknęłam oczy, żeby na nich nie patrzeć, ale oni
ku mojemu ogromnemu zdziwieniu, zdawali się wcale mnie nie zauważać. Usiedli
naprzeciwko nas i jak gdyby nigdy nic zajęli się rozmową i śniadaniem.
Zdębiałam. Jak to możliwe? Nie ma żadnych wściekłych spojrzeń, wyrzutów, nic.
Tylko cisza. To chyba było gorsze od awantury, ignorowanie człowieka.
Zdenerwowana i zdziwiona zarazem próbowałam dokończyć śniadanie, ale całkowicie
straciłam apetyt. Siedziałam tak i wpatrywałam w talerz, aż do porządku przywołał
mnie głos Sophie.
- Lily, czemu nic nie jesz? – zapytała. –
Przecież ty wczoraj nie byłaś na uczcie – zaczęła mi robić wyrzuty.
Nie zauważyłyśmy nawet, że w tym momencie
podniósł głowę pewien czarnowłosy, rozczochrany chłopak o ciepłych, orzechowych
oczach. Na wzmiankę o tym, że nic nie jem spojrzał na mnie, a przez jego twarz
przemknął cień strachu.
***
„Boże, co ja zrobiłem” pomyślał James Potter, gdy
zobaczył w jakim stanie jest Lily. Była blada z podpuchniętymi i
zaczerwienionymi oczami, w których nie było tych cudownych wesołych iskierek. W
tej chwili chciał do niej podejść, przytulić ją i przeprosić za wszystko.
Wiedział jednak, że nie może tego zrobić, poza tym miał już plan. Według niego
doskonały. Z tego co zauważył zaczął działać, co oznacza, że on, James Potter,
nie jest tak zupełnie obojętny Lilce. Siedział jeszcze tak przez chwilę, ale
został brutalnie przywrócony na ziemię, przez profesor McGonagall, która
rozdawała plany. Spojrzał na swój. Nie jest źle. Godzina zaklęć, potem dwie
godziny transmutacji, przerwa na obiad, zielarstwo i historia magii. Żadnych
eliksirów. Przyjrzał się pozostałym dniom. Jednak nie jest tak różowo. Wtorek i
dwie godziny eliksirów ze Ślizgonami. Skrzywił się. Nie uszło to uwadze
McGonagall, która spojrzał na niego surowo, zapewne myśląc, że niezadowolony
jest z dwóch godzin transmutacji.
- Potter, o siódmej w moim gabinecie – spojrzał
na nią zdziwiony. – Szlaban wyznaczony przez Dumbledore’a – wyjaśniła i
odeszła.
***
Wzięłam swój nowy plan zajęć i przyjrzałam mu
się. Musiałam stwierdzić, że w tym roku jest wyjątkowo dobry. Uśmiechnęłam się
lekko. Moja euforia nie trwała jednak długo.
- Panno Evans, punkt siódma w moim gabinecie –
powiedziała.
Zdziwiłam się. Co takiego zrobiłam?
- Nie myślała chyba pani, że zaniedbanie przez
panią obowiązków prefekta obejdzie się bez kary? – spytała McGonagall.
Więc o to chodziło. Odetchnęłam z ulgą.
- Oczywiście pani profesor, postaram się nie
spóźnić. – powiedziałam, a nauczycielka odeszła.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz