sobota, 8 września 2012

Rozdział III: Plan


Właśnie siedziałam przy stole Gryfonów w Wielkiej Sali i rozmawiałam z moimi koleżankami z dormitorium, gdy usłyszałam dźwięk otwieranych drzwi. Odwróciłam się w tamtą stronę i zobaczyłam profesor McGonagall prowadzącą grupę przestraszonych pierwszoroczniaków. Wszystkie rozmowy ucichły momentalnie. Profesorka podeszła do schodów znajdujących się przed stołem nauczycielskim i postawiła na podłodze stołek z wyświechtaną, starą tiarą. Teraz wszyscy wpatrywali się w nią w skupieniu, ciekawi co zaśpiewa w tym roku. Nie zdziwiłam się, gdy usłyszałam słowa, mówiące o tym, że mamy być zgodni, lojalni i jednoczyć się w obliczu zagrożenia, bowiem od kilku miesięcy we wszystkich czarodziejskich mediach mówiono o Voldemorcie, czarnoksiężniku, który pragnie wytępić mugoli. Gdy pieśń ucichła, nowi uczniowie ustawili się w szeregu i oczekiwali na przydzielenie do odpowiedniego domu. Dookoła było tak strasznie cicho, że mimowolnie spojrzałam na Huncwotów. Siedzieli z minami niewiniątek. „Czyli nadzieja, że w tym roku nic nie wykombinują jest raczej próżna” – pomyślałam. Z niepokojem czekałam na koniec Ceremonii Przydziału. Na razie do Gryffindoru trafiło około dziesięciu osób. Zdecydowana większość szła do Ravenclawu, albo Hufflepuffu. Siedziałam jeszcze w skupieniu dziesięć minut, aż wreszcie profesor McGonagall zabrała stołek z podestu. Wszystkim się wydawało, że już do końca uczty będzie spokój, gdy od strony stołu Ślizgonów rozległ się ryk przerażenia. Wszyscy, zdziwieni, spojrzeli w tamtą stronę. Nagle ze strachem stwierdziłam, że na ich stole wije się chyba ze sto różnych żywych węży. Syczały one groźnie i próbowały rzucić się na przerażonych uczniów by ukąsić, może nawet zabić. Profesor Dumbledore wstał z zamiarem zaprowadzenia porządku, gdy nagle gady wybuchły, a na ich miejsce pojawił się napis: „Witamy nowych Ślizgonów. Miłego roku w Hogwarcie. Huncwoci”. Wiedziałam, że tym razem przesadzili. Usta profesor McGonagall zwęziły się do najcieńszej linii. Nawet Dumbledore się nie uśmiechał.
***
- Chyba przesadziliśmy – powiedział cicho James, spoglądając na dyrektora.
- Masz racje, myślisz, że nas nie wywali za to? – spytał Łapa z udawanym strachem.
- Nawet jeśli, to warto było – odpowiedział z uśmiechem Rogacz.
- Czy wy nawet w takiej chwili musicie się uśmiechać? – zapytał ze złością Remus.
- Co jest, Lunio? Stresujesz się? Dumbi nas nie wywali, za miękki jest – Syriusz przywdział na twarz szeroki uśmiech, bo właśnie ku nim zmierzała wściekła profesor McGonagall.
- Potter, Black, Lupin, Pettigrew, do gabinetu dyrektora! – krzyknęła.
- Się robi pani profesor! – James i Syriusz z radością wstali i zgodnie wymaszerowali z Wielkiej Sali.
Remus, będący w złym stanie psychicznym powlókł się za nimi, a Peter Pettigrew próbował przemycić jak najwięcej jedzenia, które właśnie pojawiło się na stołach. Profesor Dumbledore przeprosił wszystkich i poszedł do swojego gabinetu, aby porozmawiać z Huncwotami.
***
- Zabiję Pottera i Blacka, jeśli wywalą przez nich Remusa! – krzyknęłam.
- Spokojnie Lily, jak znam Dumbledore’a, to skończy się tylko na szlabanie – uspokajała mnie Dorcas.
- Jak ty możesz być taka spokojna! Przez tych dwóch idiotów mój przyjaciel dostanie szlaban! Może nawet go wywalą! Mogę się założyć, że on nie brał udziału w tym planie – żaliłam się przyjaciółce.
- Uspokój się Lilka! – krzyknęła wyprowadzona z równowagi. – Czy nie możesz choć raz przestać zwalać całą winę na Jamesa i Syriusza?! Co oni takiego ci zrobili?!
- Urodzili się! – ucięłam, bo nie chciałam dalej prowadzić tej bezsensownej rozmowy.
Jeżeli chodzi o Huncwotów, to ja i Dorcas miałyśmy podzielne zdanie na ich temat, co było powodem wielu kłótni. Jak tylko mogłyśmy unikałyśmy tego tematu, lecz nie zawsze było to możliwe. Siedziałam i patrzyłam się w talerz, będąc myślami w gabinecie Dumbledore’a. Miałam nadzieję, że rzeczywiście skończy się tylko na szlabanie, bo nie zniosłabym straty przyjaciela, który wielokrotnie mnie pocieszał, gdy pokłóciłam się z przyjaciółką.
***
- Czekoladowa żaba – powiedziała nadal wściekła profesor McGonagall.
Kamienny posąg chimery odsunął się ukazując spiralne schodki. Huncwoci weszli na nie i po chwili znajdowali się już pod drzwiami gabinetu dyrektora. Zapukali i weszli do środka. Za biurkiem siedział profesor Dumbledore, ale nie uśmiechał się jak to miał w zwyczaju, tylko wpatrywał się w nich przenikliwymi niebieskimi oczami. Woleli już, żeby się na nich wydarł, bo ta cisza i spokój były nie do wytrzymania.
- Usiądźcie – powiedział Dumbledore, nadal wpatrując się w nich badawczym wzrokiem.
Zajęli wyznaczone miejsca zastanawiając się jaki czeka ich los. Wiedzieli, że tym razem trochę przesadzili, ale i tak byli z siebie dumni.
- Nie pochwalam tego typu żartów – powiedział ze stoickim spokojem dyrektor. – Zachowaliście się dzisiaj karygodnie i powinienem was za to wyrzucić ze szkoły – mówiąc to spojrzał na każdego karcąco. – Jednak nie uczynię tego.
Huncwoci odetchnęli z ulgą. Największe zagrożenie minęło, więc mogli teraz spokojnie czekać na karę.
- Mimo wszystko nie obejdzie się bez szlabanu – ciszę przerwał nadal spokojny głos Albusa Dumbledore’a. – Od jutra do końca tego miesiąca będziecie pracować w bibliotece – James i Syriusz jęknęli. – Musicie odkurzyć wszystkie regały i uporządkować księgi, które wskaże wam pani Pince. To wszystko. Teraz idźcie, może zdążycie jeszcze coś zjeść.
Huncwoci wstali i wymaszerowali z gabinetu kierując się z powrotem do Wielkiej Sali na ucztę. Gdy weszli wszystkie pary oczu utkwiły w nich wzrok. Rogacz i Łapa uśmiechnęli się szeroko i demonstracyjnym krokiem ruszyli do stołu.
***
Gdy siedziałam tak z ponurymi myślami, drzwi od Wielkiej Sali otworzyły się i do środka wkroczyli Huncwoci. Spojrzałam na nich. Na twarzach Pottera i Blacka malowały się jak zwykle szerokie, sztuczne uśmiechy. To było nie do wytrzymania. Miałam ochotę wstać i iść gdziekolwiek, byleby na nich nie patrzeć. Musiałam jednak zostać by wysłuchać mowy Dumbledore’a i odprowadzić pierwszoroczniaków do wieży Gryffindoru. Na moje nieszczęście Potter postanowił zająć miejsce obok mnie, co całkowicie wyprowadziło mnie z równowagi. Nie zwracając uwagi na to, że słyszy mnie cała szkoła krzyknęłam:
- Co ty sobie wyobrażasz Potter?! Najpierw robisz takie świństwo, wpakowujesz w to Remusa, a teraz wchodzisz sobie jak gdyby nigdy nic i szczerzysz się do wszystkich! – krzyknęłam, przestając panować nad swoimi emocjami. – Mógłbyś choć raz okazać trochę rozumu i przestać się puszyć! Tak nie zdobędziesz przyjaciół, więc odpuść sobie!
- O co ci znowu chodzi Evans? Ty też mogłabyś sobie odpuścić darcie się na mnie przy całej szkole! Jeśli myślisz, że będę za tobą latał i cię przepraszał to się mylisz! – Potter był wyraźnie wkurzony. – Mam dosyć twoich humorków! Staram się zmienić dla ciebie! Latam jak głupi za tobą od pierwszej klasy! Upokarzam się dla ciebie! A ty traktujesz mnie jak robaka! Koniec z tym!
Z każdym jego słowem coraz bardziej czułam się głupio. Wiedziałam, że ma po części rację, lecz nie chciałam sobie tego w pełni uświadomić. Byłam bliska płaczu, choć wiedziałam, że łzy tu nie pomogą.
- I co? Teraz będziesz ryczeć, tak?! Myślisz, że zmięknę? Daruj sobie łzy, tylko zrobisz z siebie pośmiewisko! A z resztą, co ja się tobą przejmuję – powiedział kpiąco James.
Tego było za wiele. Wściekła i cała czerwona ze złości, ze łzami lecącymi mi po policzkach wstałam i walnęłam z całej siły Pottera w twarz. Potem, nie zważając na szepty uczniów i spojrzenia nauczycieli wybiegłam z Wielkiej Sali i udałam się do swojego dormitorium. Nie obchodziło mnie już to, że miałam odprowadzić pierwszoroczniaków, ani to, że będę miała kłopoty związane z niewywiązaniem się z obowiązków prefekta. Liczyło się tylko moje upokorzenie na oczach całej szkoły. Chciałam w tym momencie uciec daleko stąd i całkowicie odizolować się od świata. Wiedziałam jednak, że jest to niemożliwe, więc zwyczajnie rzuciłam się na łóżko i zaczęłam ryczeć w poduszkę. Nie zauważyłam nawet kiedy zasnęłam.
***
Miałam bardzo dziwny sen. Śnił mi się James wykrzykujący mi w twarz, że jestem pustą i głupią dziewczyną, nie wartą nawet jego spojrzenia. Potem obok niego pojawił się Black, który z kpiącą miną zaczął ze mnie szydzić. Próbowałam się tłumaczyć, ale nie mogłam wydobyć z siebie głosu. A oni stali i się ze mnie śmiali. Gdy już myślałam, że nie może być nic gorszego, zobaczyłam stojącego w oddali Remusa, który powiedział, że zawiódł się na mnie. Byłam zrozpaczona. Nagle dookoła mnie zapanowała ciemność, a ja zaczęłam spadać w pustkę.
***
Obudziłam się, cała zlana potem. Rozejrzałam się. Z ulgą stwierdziłam, że nadal jestem w swoim dormitorium. Gdy już miałam wstać by napić się wody przypomniałam sobie wydarzenia sprzed dwudziestu minut, bo tyle właśnie spałam. Wzdrygnęłam się i z powrotem opadłam na poduszki. Nie wiedziałam co mam ze sobą począć. Powrót do Wielkiej Sali nie wchodził w grę, bo bałam się pokazać ludziom. Usiadłam i zaczęłam zastanawiać się nad konsekwencjami tego co zrobiłam. Miałam tylko nadzieję, że nie zdegradują mnie ze stanowiska prefekta.

3 komentarze:

  1. Odpowiedzi
    1. Potoczne określenie profesora - kobiety. Z pewnością występuje w gwarze uczniowskiej. Ja niejednokrotnie spotkałam się z nim w wielu blogach.

      Usuń
    2. no i fajnie, ale i tak nie powinnaś tak pisać...
      błe

      Usuń